piątek, 20 lipca 2018

Od Slasha cd. Diala

Przeciągnąłem się i rozejrzałem dookoła. Nie wyczułem jednak obecności Moon, czy Araka. Gdzie oni już zniknęli? Mam nadzieję, że jednak są razem. Podszedłem do krawędzi jaskini, rozłożyłem skrzydła i skoczyłem w dół. Jednak po raz kolejny nie zdążyłem unieść się w powietrze, bo wylądowałem w zaspie. Tego śniegu jest coraz więcej. Zapaliłem się w środku, a część śniegu od razu stopniała. Wzbiłem się w powietrze, żeby wypatrzeć uciekinierów. Zza chmur powoli zaczynało wychodzić słońce, które odbijało się od śniegu i raziło w oczy. Miło jest tak poszybować w słoneczny dzień. Jeszcze niedawno każdy lot kończył się spotkaniem z Anielką, jednak to co było nie wróci. Ale nie na tym miałem się skupić, tylko nad znalezieniem Moon.
Pode mną rozciągał się las, w którym bardzo możliwe, że znajdę szczeniaka. Tak, czy inaczej w tę porę roku będzie ciężko. Wylądowałem bezgłośnie i powoli ruszyłem w kierunku jeziora. Idąc, między drzewami dokładnie przyglądałem się wszystkiemu, co mogło przypominać małą, białą kulkę… Nagle usłyszałem warknięcie. Przyspieszyłem i wyszedłem z lasu. Od razu ujrzałem Moon, która jadła resztki świeżo upolowanej sarny. Obok stał biały basior, więc od razu musiałem zareagować.
-Moon – powiedziałem, żeby zwrócić jej uwagę, bo nie chciałbym, żeby i ona skończyła jako posiłek basiora.
-Może to zjeść, jeśli ci to nie przeszkadza. Świeżo upolowana sarna, padlinożercy znajdą sobie coś innego – oznajmił. Mała spojrzała na mnie zadowolona i wyszczerzyła się, a jej idealnie biała sierść na pysku zabarwiła się na czerwono.
-Wybacz. Wynagrodzę ci to – odpowiedziałem – Slash – Przedstawiłem się i skinąłem łbem.
-Dial – odpowiedział. Nareszcie spotkałem jakiegoś wilka, jednak nie jestem pewien, czy jest on z watahy, bo nigdy przedtem go nie widziałem.
-Jesteś stąd? – zapytałem i usiadłem pomiędzy Dialem, a Moon. Bezpieczeństwa nigdy za wiele.
-Od niedawna w watasze – odpowiedział. Moon skończyła pałaszować resztkę posiłku i podbiegła do mnie. Stanęła przede mną i najeżyła się do basiora. Warknąłem na nią, żeby się uspokoiła.
-Taka mała, a już waleczna. Udała ci się córka – powiedział Dial i przyjrzał się białej kulce. Uśmiechnąłem się, ale po chwili zdałem sobie sprawę co powiedział. Pokręciłem głową.
-To nie moja córka. Znalazłem ją. Jej matkę niestety znalazłem martwą. Wbrew pozorom była bardzo podobna do mojej poprzedniej partnerki… - westchnąłem i złapałem się za język. Nie powinienem mówić o takich rzeczach nowo poznanemu wilkowi. Z drugiej strony Anielki już nie ma, więc nie mam nic do stracenia.
-Zamierzasz poszukać jej domu, czy zostanie pod twoimi skrzydłami? – zapytał Dial, a ja tylko spojrzałem na małą. Minęło tak niewiele czasu, a przywiązałem się do niej bardzo. Jej łatwiej będzie się zaklimatyzować pod opieką innej wilczycy bądź wilka. Moon wtuliła się w moją sierść, bo zima dawała się we znaki.
-Miałem taki zamiar, ale możliwe, że to ja zastąpię jej rodzinę – odparłem, a przede mną zmaterializował się nagle Arak. Basior warknął i podniósł się do góry. Jego reakcja była dla mnie zrozumiała, bo większość reaguje tak za pierwszym razem. Wąż zaczął go okrążać i dokładnie go padać.
-Arak uspokój się, to jest Dial. Nie wydaje mi się, żeby miał złe zamiary – oznajmiłem i stanąłem łapą na węża, który był gotowy zaatakować w każdym momencie.

poniedziałek, 9 lipca 2018

Od Slasha "Nowy niespodziewany gość cz.I"


Uparcie poruszałem się do przodu razem z Arakiem. Szukaliśmy jakiegoś schronienia, jaskini…  Podążaliśmy w kierunku gór, bo wąż był pewny w stu procentach, że to będzie najmądrzejsze wyjście.  Do naszej jaskini nie mogliśmy się dostać, bo była cała zasypana śniegiem. Nawet jeżeli roztopiłbym ten śnieg to rano obudziłbym się pod śniegiem. O ile w ogóle bym się obudził. Moja sierść była zamarznięta, bo nie miałem już siły podnosić temperatury mojego ciała. Byłem jedynie w stanie utrzymać prawidłową temperaturę.
-Slash, tam wysoko jest szczelina. Na tyle duża, że się zmieścisz. Wydaje mi się, że to miejsce będzie odpowiednie! – krzyczał i wskazywał głową na dziurę. Nie będę w stanie się tam wdrapać, a unieść się w powietrze będzie głupim pomysłem, bo od razu zwieje mnie w lewo. Zasłoniłem głowę skrzydłem, żeby lepiej się przyjrzeć wszystkiemu co mnie otacza.
-Arak musisz utrzymać ścianę lodu przez chwilę, żebym mógł się wznieść do góry, bo inaczej będziemy musieli zostać tutaj i jakoś przetrwać tą zamieć! – krzyknąłem, a wąż posłuchał mnie i zrobił to co powiedziałem. Kiedy wiatr minimalnie zelżał od razu rozłożyłem skrzydła i wzniosłem się w powietrze, zabierając Araka. Mocno machałem skrzydłami, zaciskając zęby. Lód zaczął pękać. Starałem się przyspieszyć, ale nie udało mi się. Wąż starał się utrzymać ścianę lodu.
-Slash, pospiesz się! Dłużej nie dam rady! – krzyczał, a ja wziąłem głęboki oddech, odwróciłem się i zawyłem. Z mojego pyska wyleciała duża ilość powietrza, co sprawiło, że powietrze popchnęło mnie w kierunku jaskini. W ostatnim momencie wleciałem do szczeliny, bo tuż za mną ściana lodu pękła i ostre kawałki zaczęły lecieć w moim kierunku. Po dostaniu się do środka, Arak zamroził wejście do szczeliny. Opadłem zmęczony na skałę i zamknąłem oczy. Nie miałem siły rozejrzeć się nawet, co powinienem zrobić w razie, gdyby coś tutaj było. Coś, czego nikt się nie spodziewa.
-Bądź na tyle miły i rozejrzyj się – burknąłem do węża. Westchnął i popełzał w głąb jaskini. Jednym z moich żywiołów jest powietrze, a nie mogłem sobie poradzić nawet z tym. Nie jadłem nic od kilku dni, więc nie powinienem się dziwić. Żadnego śladu po jakiejkolwiek zwierzynie. Coś tutaj jest nie tak.
     Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, że zasnąłem. Przeciągnąłem się i podniosłem. Nigdzie nie widziałem Araka. To niemożliwe, żeby jeszcze zwiedzał to miejsce, bo był środek nocy. Nagle moja łapa zaświeciła się i dookoła mnie zrobiło się zdecydowanie jaśniej. No tak, zapomniałem, że te symbole reagują na ciemność. Przede mną był wąski korytarz, którym ruszyłem. Aby ułatwić sobie widoczność, moje łapy zapłonęły. Odzyskałem siły, chociaż w lekkim stopniu, ale i tak mój żołądek domagał się posiłku.
     Korytarz  skończył się i otworzyła się duża przestrzeń. Spojrzałem w dół. Znajdowało się tak małe jeziorko, a przy nim znajdował się mój towarzysz. Jednak nie tylko on tam był. Szybko zeskoczyłem w dół i podbiegłem do węża. Niedaleko niego leżał wilk, a Arak trzymał jakieś małe, białe zawiniątko. Wyszczerzyłem zęby i podszedłem do wilka. Było to wilczyca, martwa. Miała wiele ran, stoczyła walkę. Powodem zgonu było wykrwawienie. Nie jestem już w stanie jej pomóc.
-Co ty jej zrobiłeś?! – warknąłem, a Arak spojrzał na mnie i rozwinął się, pokazując białe zawiniątko.
-Ona już była martwa, zająłem się nią – odpowiedział, a ja spojrzałem na mały, kłębek sierści. Był to szczeniak. Spojrzał na mnie i przechylił głowę na bok. Schowałem zęby i popchnąłem łapą szczenię, które przewróciło się na bok. Matka nie była wilczycą z naszej watahy. Musiała się tutaj zapuścić z powodu zamieci.
-Chcesz się bawić w tatusia to proszę bardzo, ale mnie w to nie mieszaj – powiedziałem, odwróciłem się i ruszyłem przed siebie.
-Widzę, że stary bezuczuciowy Slash wrócił. Pomyśl czasem o Anielce. Ona cię zmieniła na lepsze – oznajmił. Zatrzymałem się i odwróciłem.
-Jej już nie ma. Tak, nie mam uczuć. Za dużo się wydarzyło, żebym jakieś jeszcze miał – powiedziałem sucho.
-To chociaż jak skończy się zamieć zanieśmy ją do kogoś z watahy.
Nic już nie odpowiedziałem, tylko wróciłem na swoje miejsce. Ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy.  Arak ma rację. Nie mogę zostawić szczeniaka na pastwę losu. Jak śnieżyce zrobią się mniej intensywne to zaprowadzę ją do watahy.

Od Diala cd. Slasha

Zamykam na chwilę oczy. Chłodny wiatr porywa moją sierść do tyłu, a ja siedzę na śniegu niczym zamarznięty, przysypany nieco białym puszkiem. Pewnie gdyby ktoś tu przyszedł, pomyślałby, że widzi w tej chwili żywy posąg, który powoli zamarza. Czy by pomknął mi na ratunek, sprawdzając funkcję życiowe? Ja bym to zrobił.

*

- Jakbyś nie jadł trzy dni, siedziałbyś w krzakach, nie zważając na mróz i czekałbyś, aż zwierzyna wyjdzie - powiedział to dawno temu Bezimienny. Przewróciłem tylko oczami, wbijając kły w zająca, którego upolował. To piąty dzień, podczas którego dalej nie wyszedłem z jaskini, przez zimę. Śnieg ciągle padał, a ja nienawidziłem zimna i to nie tylko z faktu, że moim żywiołem był ogień.
- Przecież wiesz, że nie mogę wychodzić. Niskie temperatury mi nie służą – odpowiedziałem. Ogień zawsze był moją wymówką i chociaż przyjaciel dobrze o tym wiedział, zawsze dla mnie polował.
- Nie służą twojemu żywiołu – poprawił mnie. - Jeśli rozpalisz w sobie płomień, zima nie będzie ci straszna.
Bezimienny zawsze lubił prawić mądrościami na lewo i prawo, nawet, jeśli nie które nie były logiczne i trzeba było czasu, nim się je zrozumiało.

*

Otwieram oczy i opróżniam płuca. Po raz enty zachowuje niemożliwy spokój i harmonię, po czym wstaje i się rozciągam. Na dzisiaj starczy oddychania i słuchania natury. Rozprostowuje skrzydła, po czym odbijam się od ziemi łapami i wzbijam w powietrze. Mknę prosto w chmury, ale zatrzymuje się pod nimi. Lecę w stronę lasu, wypatrując na ziemi jakiegoś zwierzęcia. To mój drugi dzień w nowej watasze, a dopiero teraz poznaje jej tereny. Nie obchodzą mnie piękne widoki, pragnę tylko, by żyło tu wiele zwierząt. Wypatruje z góry ofiary, aż w końcu po kwadransie bezczynnego latania, widzę samotną sarnę, która musiała się oddalić od swego stada. Nie myśląc długo nad jej wiekiem i wzrostem, lecę w dół niczym pocisk. Składam skrzydła, by zmniejszyć opór wiatru, lecę szybciej, a ofiara nawet nie spostrzegła, kiedy na niej wylądowałem, przygniotłem ją do ziemi i wgryzłem się w jej szyje. Za starych czasów pewnie bym bawił się z nią w kotka i myszkę; goniłbym ją po całym lesie, specjalnie nie doganiając, aż w końcu bym się na nią rzucił i powoli zabijał. Najpierw bym wbijał kły w jej nogi, by nie uciekła, a potem wgryzłbym się w brzuch. Na wspomnienie starego siebie puszczam zwierzynę i sprawdzam, czy żyje. Z ulgą stwierdzam, że nie cierpiała i odeszła szybko. Chwytam sarnę za kark i zaczynam ją ciągnąć w ustronniejsze miejsce. Zatrzymuje się pod cieniem wielkiego drzewa na skraju lasu, mając parę metrów przed sobą jezioro, przysypane śniegiem. Zaczynam jeść upolowane zwierzę, a gdy głód znikam, spostrzegam, że trochę mięsa zostało. Wstaje i spoglądam w niebo, które się rozchmurzyło, a na miejscu szarych chmur, pojawiło się słońce. Ruszam w kierunku zamarzniętego jeziora i kładę na nim łapę. Odśnieżam łapą część wody i spoglądam w swoje odbicie. Natychmiast zmazuje z siebie krew, która dobrze mi się nie kojarzy. Za pomocą ognia, rozgrzewam łapę i kładę ją na lodzie. Topnieje i pojawia się płynna ciecz, którą pije; mogłem napić się biorąc do pyska śnieg, ale prawda jest taka, że go nie cierpiałem, nawet, jeśli smakował tak samo. Po ugaszeniu pragnienia wracam do swojej zdobyczy z myślą, że jeszcze coś skubnę, ale na moim miejscu zauważam białego szczeniaka. Pewnie gdyby nie cień drzewa pomyślałbym, że to wiatr porusza śniegiem. Podchodzę do szczeniaka, gdy nagle z lasu wychodzi biały wilk z dwoma różnymi skrzydłami.
- Moon – odzywa się do młodej, która pałaszuje moją zdobycz.
- Może to zjeść, jeśli ci to nie przeszkadza. Świeżo upolowana sarna, padlinożercy znajdą sobie coś innego – odzywam się. Po zamordowaniu własnego brata, który był szczeniakiem, mam teraz całkowicie inny stosunek do młodych.

<Slash?>

środa, 27 czerwca 2018

Nowy basior~ Dial

 PP-CM - Rabenfeder by dNiseb
 [dNiseb]

Imię wilka: Dial
Ksywa/ Pseudonim: ---
Płeć: Basior (samiec)
Wiek wilka: 5 lat
Witamy w naszej watasze, życzymy wielu niezapomnianych magicznych chwil, poznania nowych przyjaciół i odkrycia nowych miejsc oraz wiele radości :)

wtorek, 3 kwietnia 2018

Od Slasha c.d. "Nowy, niespodziewany gość"


Otworzyłem oczy, bo poczułem jak ktoś mnie szturcha w nos. Ujrzałem szczenię z czerwonym sierpem księżyca przy oku. Warknąłem, żeby odgonić mały, biały kłębek sierści. Wilczyca tylko usiadła przede mną i wlepiła we mnie swoje niebieskie oczy. Zasłoniłem się skrzydłem i ponownie zamknąłem oczy. Szczeniak nie odpuścił i zaczął skakać po mnie. Taka mała, a taka wredna. Wilczyca miała około dwóch tygodni.
-Slash, będzie trzeba znaleźć coś do jedzenia – powiedział Arak. Powoli podniosłem się do góry. 
-Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie potrafię produkować mleka – warknąłem. Wąż przez chwilę przyglądał mi się, nie rozumiejąc co mam na myśli. Przewróciłem oczami, a on dopiero wtedy załapał.
-No tak, to malutka wilczyca. Jednak będzie musiała przeżyć bez mleka. Ty idziesz, czy ja? – zapytał. 
-Zostań z małą, ja coś poszukam – odpowiedziałem i czułem jak ściska mi się żołądek. Stanąłem na krawędzi skały. Zamieć skończyła się, więc prawdopodobnie teraz łatwiej będzie znaleźć jakąś ofiarę. Skoczyłem w dół, rozkładając skrzydła. Jednak zanim zdążyłem unieść się w powietrze wpadłem w jedną z zasp. Wygramoliłem się z niej szybko i poleciałem przed siebie. Uniosłem się wysoko. Długo patrolowałem okolicę, jednak nie było żadnej żywej duszy. 
Zaczynało się ściemniać, a ja nadal nic nie upolowałem. Nagle dojrzałem brązowy punkt w śniegu. Podleciałem do tego obiektu, którym okazała się sarna. Nie wierzę. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, chociaż w rzeczywistości to na pewno nie wyglądało jak uśmiech i z dużą prędkością rzuciłem się na łanię. Chwyciłem ją za szyję, łamiąc kark i pognałem do jaskini. 
Na miejscu zastałem ciekawy widok. Biały kłębek atakował Araka. Wilczyca wydawała się taka szczęśliwa. Rzuciłem między nich sarnę. Szczenię od razu rzuciło się do jedzenia. Uśmiechnąłem się w duchu i również przystąpiłem do posiłku. 
-A widzisz? Może i szczenię, ale jak głodne to zje wszystko – oznajmiłem i szturchnąłem mojego towarzysza. Pokiwał głową w odpowiedzi. 
Po skończonym posiłku udaliśmy się w głąb jaskini. Usiadłem przed jeziorkiem. Ciała martwej wadery nigdzie nie zauważyłem.
-Co z nią zrobiłeś? – zapytałem.
-Musiałem coś, żeby mała nie musiała patrzeć na ciała swojej matki, które się rozkłada. Pozbyłem się w skuteczny sposób. Nie, nie zjadłem jej – odpowiedział. Rozpaliłem ognisko na środku. Nawet nie mając drewna, czy innych rzeczy udało mi się to. Żywioł ognia bardzo się przydaje. Nagle mała waderka wskoczyła do wody. Szybko zareagowałem i od razu wskoczyłem za nią. Chwyciłem ją za sierść i wyciągnąłem na brzeg. Mała wytrzepała się i zawarczała na mnie. Popchnąłem ją nosem, a ta przewróciła się na bok. Podniosła się szybko i zaczęła ciągać mnie za sierść przy klatce piersiowej. Dmuchnąłem na nią, a powiew powietrza sprawił, że poturlała się do tyłu.
-Slash, nie sądzisz, że trzeba jej nadać jakieś imię? – zapytał Arak. Spojrzałem na niego i pokiwałem głową. Fakt, trzeba. 
-Tak, ale każde imię wynika z czegoś, a nie wiemy jeszcze nic o niej – odpowiedziałem. Położyłem się i westchnąłem. Wilczyca podbiegła do mnie i położyła się pomiędzy mną, a wężem. Patrzyłem cały czas na nią swoimi czerwonymi oczami. 
-Dziś pełnia – oznajmił towarzysz. 
-Trochę mi poświeci z oczu – zaśmiałem się.
Po kilku godzinach ze szczeliny w jaskini księżycowe promienie padły prosto na naszą trójkę. Moja lewa łapa zaczęła od razu świecić, tak jak każdej nocy, ale dodatkowo z moich oczu wydzielało się światło w postaci dymu. Takie samo, gdy wpadnę w furię. Wilczyca przebudziła się i otworzyła swoje niebieskie oczy, z których również zaczął wydobywać się dym, tylko o innym kolorze – niebieskim. Również sierp przy jej prawym oku zrobił się tak jakby bardziej krwisty. 
-Arak, obudź się. Arak! – warknąłem, ale wąż nie zareagował nawet. Podpaliłem jego skórę, co poskutkowało. 
-Co ty robisz?! – syknął, a ja skinąłem głową na waderkę.
-Moon. Tak będzie miała na imię – powiedziałem, a szczenię podeszło do mnie i wtuliło się w moją klatkę piersiową. Odruchowo zasłoniłem ją pierzastym skrzydłem, bo prawe skrzydło, skrzydło nietoperza było mniej delikatne. W tamtym momencie poczułem w środku coś dziwnego, coś czego nie potrafię opisać, ale to było bardzo miłe uczucie. Zamknąłem oczy i odpłynąłem do krainy Morfeusza.


piątek, 9 marca 2018

~Zaproszenie~

 Serdecznie zapraszam!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAAFRbonqGK0JsGeVx0GZa340NwEZwC2J1zFBnwJRk_OIu1MuYXRBCJtYgSO2SIlvMHA54nHFYQoiRuTd9iX4K_G_iptv4rzrE3N7S5HhR7duuQEvvVpseW7t1v_2dYY0_19m39g_qXqJq/s1600/dotd12.jpeg 

 
Uważa się, że trzy miasta tworzą odpowiednik morskiego Trójkąta Bermudzkiego, każde ma własną specyfikę, ale mają wspólny punkt. To Damned- postacie przeklęte i potępione. Buntownicy z wyboru, z przypadłości losu, czy wręcz obowiązku. Łamiący wszystkie stereotypy, wszelkie zasady, żyjący pod własne dyktando. Mający dość monotonii, życia nędzarzy, czy codzienności w strachu. Przeklęci z powodu tym kim są. Pragnący wolności, którą mogą się zakrztusić. A może, też spokojne osobistości pragnące wytchnienia.
Trójkąt miast wraz z otaczającymi je peryferiami kryje wiele tajemnic, niebezpieczeństw, młodzieńczego szału i burzy emocji.
Miejsce od lat to zamieszkuje i przyciąga wiele istot nazywanych "paranormalnymi", "legendarnymi", czy "przeklętymi".  Dużo z nich jednak zatraciło czystość rasy, a na przestrzeni lat pojawiły się mutacje. Częstym przypadkiem jest również wystąpienie hybryd.
Niektóre z tych osobistości trzymają się na uboczu, inne wręcz odwrotnie. Niektóre z nich niepokoją miejscową ludność- zwykłych śmiertelników. Na niepokojące istoty znaleziono lekarstwo. Do miasta napłynęli Łowcy i nieustannie polują. Do działań również przyłącza się Służba Porządkowa, która i tak ma pełne ręce roboty przez gangi, nielegalne wyścigi i przekręty handlowe. Damned jednak nie dają się prosto uchwycić i to oni tak na prawdę rządzą miastami; zawiązują między sobą sojusze, łącza się w grupy, bądź działają na własną rękę.
Każdy kto tu trafi dostaje piętno Damned i zostaje rzucony w wir tutejszego życia. Oprócz tego prędzej czy później poznaje pewną kobietę- Rosalie Cameron, nieoficjalnie trzyma pieczę nad Damned, ale nie narzuca za specjalnie swoich warunków, chyba że w końcu dojdzie to walki i pomszczenia losu jakim uraczeni zostali Potępieni.
Obowiązuje tu tylko jedna zasada: Nie daj się zabić.
Reszta w Twoich rękach.
 



poniedziałek, 5 marca 2018

Minx C.D. Tristana i Rosalie

Wszyscy wydawali się zdołowani i zagubieni. Słowa Tristana były jak najbardziej słuszne jednak mnie martwiła jeszcze jedna nie dokończona sprawa. Czułam się już znacznie lepiej choć podejrzewam że nie jest to stan który utrzyma się na długo. Póki jednak trwa muszę poszukać innych. Niepostrzeżenie stworzyłam niewielki portal, skacząc w jego wnętrze zdołałam jeszcze usłyszeć "a ty gdzie?!" i byłam już po drugiej stronie.
Wiatr poderwał moje niewielkie ciało do góry na parę centymetrów. Śnieg ograniczał widoczność do kilku metrów. Cichutko zaklęłam, udało mi się uspokoić trochę wiatr wokół mnie, na tyle by utrzymać łapy w kontakcie z grubą pokrywą śniegu. Nie zawracałam sobie głowy zamykaniem portalu bo i tak zniknie w zaledwie parę chwil. czułam że jeszcze jestem zbyt osłabiona by stworzyć bardziej trwałe przejście. Znajdowałam się nadal blisko centrum watahy, metodycznie przeczesywałam każdą ze znanych mi jaskiń i nor. Zwierzyna w całości i na dobre opuściła już nasze tereny. Nigdzie nie natrafiłam też na ślad Gambo, martwiłam się czy udało mu się przeżyć.
Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań udałam się na zachód w stronę najbardziej wysuniętych ku naszych granic terenom. Ledwo już czułam zdrętwiałe z zimna łapy. Do sprawdzenia zostały mi już tylko dwie znane mi nory. Dotarcie do pierwszej z nich zajęło mi więcej czasu niż się spodziewałam. Zapewne błądziłam przez dłuższy czas nawet tego nie zauważywszy. Nora wyglądała na pustą, pomału opuszczała mnie nadzieja na znalezienie kogokolwiek. Zmęczona i zmarznięta rozmyślałam właśnie czy nie spędzić paru godzin w tym miejscu. Weszłam głębiej w mrok i zatrzymałam się w pół kroku słysząc jakiś szmer dobiegający z głębi. Pełna nadziei i nowych sił pognałam w jego stronę. Z pomieszczenia błyskała niebieskawa łuna od kryształów umocowanych w ścianach. Na posadzce widniała wielka szkarłatna plama gdzieniegdzie wzbogacona w jakiś organ. Z trudem przełknęłam ślinę starając się powstrzymać wymioty. Na samym środku znajdowały się zwłoki wilka na którym żerowało właśnie wielkie stworzenie. Para brązowych przekrwionych w szale ślepi skierowała się w moja stronę. Zamarłam wpatrzona w stworzenie które ledwo mieściło się wewnątrz pomieszczenia, mocno pochylone aby nie zahaczyć łbem o sklepienie. W sekundę potem wszystko zaczęło się dziać na raz. Stwór przypominający kształtem wielkiego zmutowanego niedźwiedzia, ze skazami na skórze na której brakowało gdzieniegdzie sierści i po którym żerowały larwy zjadając go z wolna żywcem, rozwarł szczękę głośno rycząc. Na otrzeźwienie jakby mi tego było mało, dostałam w pysk resztkami jego posiłku lecącymi w moja stronę wraz z ogłuszającym dźwiękiem i zapachem zgnilizny i rozkładu.

<Ktoś chętny? ;) >