poniedziałek, 9 lipca 2018

Od Slasha "Nowy niespodziewany gość cz.I"


Uparcie poruszałem się do przodu razem z Arakiem. Szukaliśmy jakiegoś schronienia, jaskini…  Podążaliśmy w kierunku gór, bo wąż był pewny w stu procentach, że to będzie najmądrzejsze wyjście.  Do naszej jaskini nie mogliśmy się dostać, bo była cała zasypana śniegiem. Nawet jeżeli roztopiłbym ten śnieg to rano obudziłbym się pod śniegiem. O ile w ogóle bym się obudził. Moja sierść była zamarznięta, bo nie miałem już siły podnosić temperatury mojego ciała. Byłem jedynie w stanie utrzymać prawidłową temperaturę.
-Slash, tam wysoko jest szczelina. Na tyle duża, że się zmieścisz. Wydaje mi się, że to miejsce będzie odpowiednie! – krzyczał i wskazywał głową na dziurę. Nie będę w stanie się tam wdrapać, a unieść się w powietrze będzie głupim pomysłem, bo od razu zwieje mnie w lewo. Zasłoniłem głowę skrzydłem, żeby lepiej się przyjrzeć wszystkiemu co mnie otacza.
-Arak musisz utrzymać ścianę lodu przez chwilę, żebym mógł się wznieść do góry, bo inaczej będziemy musieli zostać tutaj i jakoś przetrwać tą zamieć! – krzyknąłem, a wąż posłuchał mnie i zrobił to co powiedziałem. Kiedy wiatr minimalnie zelżał od razu rozłożyłem skrzydła i wzniosłem się w powietrze, zabierając Araka. Mocno machałem skrzydłami, zaciskając zęby. Lód zaczął pękać. Starałem się przyspieszyć, ale nie udało mi się. Wąż starał się utrzymać ścianę lodu.
-Slash, pospiesz się! Dłużej nie dam rady! – krzyczał, a ja wziąłem głęboki oddech, odwróciłem się i zawyłem. Z mojego pyska wyleciała duża ilość powietrza, co sprawiło, że powietrze popchnęło mnie w kierunku jaskini. W ostatnim momencie wleciałem do szczeliny, bo tuż za mną ściana lodu pękła i ostre kawałki zaczęły lecieć w moim kierunku. Po dostaniu się do środka, Arak zamroził wejście do szczeliny. Opadłem zmęczony na skałę i zamknąłem oczy. Nie miałem siły rozejrzeć się nawet, co powinienem zrobić w razie, gdyby coś tutaj było. Coś, czego nikt się nie spodziewa.
-Bądź na tyle miły i rozejrzyj się – burknąłem do węża. Westchnął i popełzał w głąb jaskini. Jednym z moich żywiołów jest powietrze, a nie mogłem sobie poradzić nawet z tym. Nie jadłem nic od kilku dni, więc nie powinienem się dziwić. Żadnego śladu po jakiejkolwiek zwierzynie. Coś tutaj jest nie tak.
     Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, że zasnąłem. Przeciągnąłem się i podniosłem. Nigdzie nie widziałem Araka. To niemożliwe, żeby jeszcze zwiedzał to miejsce, bo był środek nocy. Nagle moja łapa zaświeciła się i dookoła mnie zrobiło się zdecydowanie jaśniej. No tak, zapomniałem, że te symbole reagują na ciemność. Przede mną był wąski korytarz, którym ruszyłem. Aby ułatwić sobie widoczność, moje łapy zapłonęły. Odzyskałem siły, chociaż w lekkim stopniu, ale i tak mój żołądek domagał się posiłku.
     Korytarz  skończył się i otworzyła się duża przestrzeń. Spojrzałem w dół. Znajdowało się tak małe jeziorko, a przy nim znajdował się mój towarzysz. Jednak nie tylko on tam był. Szybko zeskoczyłem w dół i podbiegłem do węża. Niedaleko niego leżał wilk, a Arak trzymał jakieś małe, białe zawiniątko. Wyszczerzyłem zęby i podszedłem do wilka. Było to wilczyca, martwa. Miała wiele ran, stoczyła walkę. Powodem zgonu było wykrwawienie. Nie jestem już w stanie jej pomóc.
-Co ty jej zrobiłeś?! – warknąłem, a Arak spojrzał na mnie i rozwinął się, pokazując białe zawiniątko.
-Ona już była martwa, zająłem się nią – odpowiedział, a ja spojrzałem na mały, kłębek sierści. Był to szczeniak. Spojrzał na mnie i przechylił głowę na bok. Schowałem zęby i popchnąłem łapą szczenię, które przewróciło się na bok. Matka nie była wilczycą z naszej watahy. Musiała się tutaj zapuścić z powodu zamieci.
-Chcesz się bawić w tatusia to proszę bardzo, ale mnie w to nie mieszaj – powiedziałem, odwróciłem się i ruszyłem przed siebie.
-Widzę, że stary bezuczuciowy Slash wrócił. Pomyśl czasem o Anielce. Ona cię zmieniła na lepsze – oznajmił. Zatrzymałem się i odwróciłem.
-Jej już nie ma. Tak, nie mam uczuć. Za dużo się wydarzyło, żebym jakieś jeszcze miał – powiedziałem sucho.
-To chociaż jak skończy się zamieć zanieśmy ją do kogoś z watahy.
Nic już nie odpowiedziałem, tylko wróciłem na swoje miejsce. Ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy.  Arak ma rację. Nie mogę zostawić szczeniaka na pastwę losu. Jak śnieżyce zrobią się mniej intensywne to zaprowadzę ją do watahy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz