poniedziałek, 9 lipca 2018

Od Diala cd. Slasha

Zamykam na chwilę oczy. Chłodny wiatr porywa moją sierść do tyłu, a ja siedzę na śniegu niczym zamarznięty, przysypany nieco białym puszkiem. Pewnie gdyby ktoś tu przyszedł, pomyślałby, że widzi w tej chwili żywy posąg, który powoli zamarza. Czy by pomknął mi na ratunek, sprawdzając funkcję życiowe? Ja bym to zrobił.

*

- Jakbyś nie jadł trzy dni, siedziałbyś w krzakach, nie zważając na mróz i czekałbyś, aż zwierzyna wyjdzie - powiedział to dawno temu Bezimienny. Przewróciłem tylko oczami, wbijając kły w zająca, którego upolował. To piąty dzień, podczas którego dalej nie wyszedłem z jaskini, przez zimę. Śnieg ciągle padał, a ja nienawidziłem zimna i to nie tylko z faktu, że moim żywiołem był ogień.
- Przecież wiesz, że nie mogę wychodzić. Niskie temperatury mi nie służą – odpowiedziałem. Ogień zawsze był moją wymówką i chociaż przyjaciel dobrze o tym wiedział, zawsze dla mnie polował.
- Nie służą twojemu żywiołu – poprawił mnie. - Jeśli rozpalisz w sobie płomień, zima nie będzie ci straszna.
Bezimienny zawsze lubił prawić mądrościami na lewo i prawo, nawet, jeśli nie które nie były logiczne i trzeba było czasu, nim się je zrozumiało.

*

Otwieram oczy i opróżniam płuca. Po raz enty zachowuje niemożliwy spokój i harmonię, po czym wstaje i się rozciągam. Na dzisiaj starczy oddychania i słuchania natury. Rozprostowuje skrzydła, po czym odbijam się od ziemi łapami i wzbijam w powietrze. Mknę prosto w chmury, ale zatrzymuje się pod nimi. Lecę w stronę lasu, wypatrując na ziemi jakiegoś zwierzęcia. To mój drugi dzień w nowej watasze, a dopiero teraz poznaje jej tereny. Nie obchodzą mnie piękne widoki, pragnę tylko, by żyło tu wiele zwierząt. Wypatruje z góry ofiary, aż w końcu po kwadransie bezczynnego latania, widzę samotną sarnę, która musiała się oddalić od swego stada. Nie myśląc długo nad jej wiekiem i wzrostem, lecę w dół niczym pocisk. Składam skrzydła, by zmniejszyć opór wiatru, lecę szybciej, a ofiara nawet nie spostrzegła, kiedy na niej wylądowałem, przygniotłem ją do ziemi i wgryzłem się w jej szyje. Za starych czasów pewnie bym bawił się z nią w kotka i myszkę; goniłbym ją po całym lesie, specjalnie nie doganiając, aż w końcu bym się na nią rzucił i powoli zabijał. Najpierw bym wbijał kły w jej nogi, by nie uciekła, a potem wgryzłbym się w brzuch. Na wspomnienie starego siebie puszczam zwierzynę i sprawdzam, czy żyje. Z ulgą stwierdzam, że nie cierpiała i odeszła szybko. Chwytam sarnę za kark i zaczynam ją ciągnąć w ustronniejsze miejsce. Zatrzymuje się pod cieniem wielkiego drzewa na skraju lasu, mając parę metrów przed sobą jezioro, przysypane śniegiem. Zaczynam jeść upolowane zwierzę, a gdy głód znikam, spostrzegam, że trochę mięsa zostało. Wstaje i spoglądam w niebo, które się rozchmurzyło, a na miejscu szarych chmur, pojawiło się słońce. Ruszam w kierunku zamarzniętego jeziora i kładę na nim łapę. Odśnieżam łapą część wody i spoglądam w swoje odbicie. Natychmiast zmazuje z siebie krew, która dobrze mi się nie kojarzy. Za pomocą ognia, rozgrzewam łapę i kładę ją na lodzie. Topnieje i pojawia się płynna ciecz, którą pije; mogłem napić się biorąc do pyska śnieg, ale prawda jest taka, że go nie cierpiałem, nawet, jeśli smakował tak samo. Po ugaszeniu pragnienia wracam do swojej zdobyczy z myślą, że jeszcze coś skubnę, ale na moim miejscu zauważam białego szczeniaka. Pewnie gdyby nie cień drzewa pomyślałbym, że to wiatr porusza śniegiem. Podchodzę do szczeniaka, gdy nagle z lasu wychodzi biały wilk z dwoma różnymi skrzydłami.
- Moon – odzywa się do młodej, która pałaszuje moją zdobycz.
- Może to zjeść, jeśli ci to nie przeszkadza. Świeżo upolowana sarna, padlinożercy znajdą sobie coś innego – odzywam się. Po zamordowaniu własnego brata, który był szczeniakiem, mam teraz całkowicie inny stosunek do młodych.

<Slash?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz