Najbardziej lubię noc, kiedy księżyc kładzie długie cienie, a płatki wirują wokół jakby tysiące puchowych wróżek tańczyło jedna za drugą nie ubłagalnie zmierzając ku ziemi.
Cisza skrzypi w uszach równymi stąpnięciami moich łap. Biały śnieg przyjmuje na siebie moje podpisy, łapa za łapą nieśpiesznie przemierzam śniegową równinę. Jak gdybym była jedynym wilkiem, jak gdybym była duchem...
Śnieg nasiąka niczym gąbka gubiąc czystą biel, księżyc w pełni kładzie na nim dywan z czystej czerwieni. Horyzont zlewa się w jedność, niebo pochłania przestrzeń przybliżając do ziemi księżyc który rośnie i nabiera blasku, pulsuje mocą. Jego pieśń słyszę w całym ciele, przyzywa mnie słodką, dudniącą melodią przyśpieszonego pulsu. Czuła na jego pieśń wyję z głębi trzewi nawołując. Po chwili dołącza do mnie chór innych. Sfora wilków wokół gęstnieje zlewając się w jedno czarne falujące morze sierści i najeżonych kłów, bielących się w blasku. Stoimy wpatrzeni w ten sam, matczyny księżyc. Czekamy. na krawędziach horyzontu wyrasta las z którego wybiega zwierzyna różnej wielkości, wprost w nasze sidła. Zaczyna się mord i uczta. Tej nocy ucztujemy, tej nocy z naszych pysków płynie krew naszych ofiar, tej nocy jesteśmy dziećmi księżyca, a nasza rodzicielka obficie nas karmi. Po wszystkim budzimy się z transu by obmyć nasze ciała w zimnych wodach strumienia. Zasypiamy przed świtem wypełnieni po brzegi.
Sny pomału mieszają się w mojej głowie z jawą, oczy coraz rzadziej patrzą, częściej widzą- nie zawsze to co chce. Czuje, że jeśli szybko nie znajdę nauczyciela, to mogę skończyć zawieszona między tymi światami. Tylko parę tchnień dzieli mnie od szaleństwa. Wciąż jeszcze walczę, przepełniona lękiem, niepewna jutra, bez towarzysza, bez kotwicy trzymającej mnie w jednym miejscu. Wciąż szukam....przepełniona odrętwiającą samotnością.
Otwieram oczy by znów stawić czoło moim lękom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz