Dałem się u mnie rozgościć Liv. Wyglądała na zmęczoną, a jej oczy wskazywały na to, że zaraz się zamkną, przenosząc tym samym ich właścicielkę w objęcia Morfeusza. Spojrzała na mnie właśnie tym lekko sennym wzrokiem, po czym podeszła do mnie bliżej i delikatnie, jak muśnięcie aksamitu, złożyła na moim policzku pocałunek. Zaskoczyło to mnie trochę, ale tylko na chwilę. Uśmiechnąłem się do niej, po czym ona odeszła i zwinęła się w kłębek na legowisku. Nie minęło parę chwil jak jej oddech unormował się, wskazując tym samym, że pogrążyła się we śnie. Stanąłem nieopodal Liv i patrzyłem kilka sekund jak śpi, położyłem się w swoim legowisku i przymknąłem oczy. W mojej głowie tłoczyły się różne obrazy przemyśleń. Odwróciłem się na drugi bok, później znowu się odwróciłem i z powrotem. Nie wytrzymałem. Otworzyłem oczy. Zmieniłem swoją pozycje na pozycje siedzącą. Panowała cisza. Wsłuchałem się w nią bardziej. Przebijały się przez nią dźwięki skapującej wody z odległych ścian jaskini, wiatr szumiący poza nią, który niósł obficie ze sobą płatki śniegu. Opuściłem legowisko i skierowałem się w stronę wyjścia.Wkrótce moje łapy spotkały się z zimnym i wilgotnym śniegiem. Nabrałem do płuc zimowego powietrza i wypuściłem tworząc dookoła pyska parę. Wiatr targał moje futro, szalał w górze przeganiając chmury, bił się między koronami drzew. Spojrzałem w ciemne niebo. Na tle czerni rozbłyskał słabym światłem księżyc garbaty. Potrzebowałem większej ilości wewnętrznej energii, by moje moce były odpowiednio silne. Skupiłem swoje myśli i umysł by pozyskać energię z wiatru i księżyca. Moje oczy rozbłysły bladoniebieskim światłem, później światło zajęło całe ciało tworząc świetlne wzory. Czułem jak lekko drżą moje łapy, a w niektórych miejscach odczuwałem mocniejsze pulsowanie. Trwało to niespełna minutę. Światło rozproszyło się, pozostało jedynie w oczach, ale znacznie przybladło. Wyrównywałem mój przyspieszony oddech.
-Iam prope- powiedziałem szeptem do nicości.
Wróciłem do jaskini. Nie czułem już znużenia. Liv była pogrążona w twardym śnie.
Przechadzałem się po jaskini zaglądając po jej różnych zakamarkach. Wszystko wyglądało tu jakby zatrzymało się w miejscu. Wyglądało tak, jakby ktoś pochłonięty pracą, nagle wyszedł i już nie wrócił. Różne rzeczy były porozrzucane po kątach i przykryte były już warstwą kurzu. Panował ogólny chaos, ale jednocześnie nadawał temu miejscu życie. Coraz rzadziej tu bywam. Jeśli chodzi o przebywanie w jaskiniach to bywam w Wielkiej Jaskini Alf albo w tej nowej w górach, o której mało kto wie. To miejsce przypomina mi moje stare życie i jeszcze niewielką część tego obecnego. Nic nie jest pewne i nic nie trwa wiecznie.
Już blisko, już czas...
Wyszedłem z jaskini. Ostatnie moje spojrzenie jeszcze spoczęło na Liv, niezmiennie twardo spała.Stanowczym krokiem pokonywałem leśną gęstwinę. Opad śniegu nasilał się, ale nie przeszkadzało mi to.
Spotkaliśmy się przy górzystym odcinku rzeki. Przywitała mnie przelatującym tuż przy moim pysku sztyletem, który złapałem w ostatniej chwili. Później wyłoniła się sama ona.
- Witaj Denis.- Stanęła na przeciw mnie i spojrzała mi w oczy.
- Witaj Merle, piękne przywitanie.
- Tak piękne jak ta noc, nieprawdaż?- Zaśmiała się.
- Mogłaś mnie zabić.-Powiedziałem z wyrzutem.
- Ale tego nie zrobiłam. Najwyżej byłby jeden trup więcej dzisiejszej nocy.-Przeszła obok tego obojętnie.
- Wredna suka.
- Dzięki miękki dzieciaku.- Puściła oczko.- Fajna panna i te wasze dziecinne zabawy.- Prychnęła.
- W moje życie prywatne się nie wpieprzaj.
- Też cie lubię. Ale po części muszę bo nic z ciebie nie będzie.- Zawarczałem na nią.- Już się nie denerwuj. Nie czas teraz na te spawy, mamy robotę do zrobienia. - Zabrała ode mnie swój sztylet.
- A więc ruszajmy.
Szliśmy wzdłuż rzeki, teren stawał się coraz bardziej górzysty i usiany skałami. Wyczułem już obecność Syriusza. Czekał na nas przy urwisku.
- Gdzie jest?- Spytała Merle bez powitania, widać już dzisiaj się widzieli.
- W wąwozie.
- Cześć Syriusz, jaki jest plan?
- Witam, taki jak ustalaliśmy wcześniej, wy go odłączacie od reszty, a później przejmuje go ja, na końcu spotykamy się na naszej polanie sprawiedliwości i zaczynamy ostateczną zabawę. Musimy ruszać. Bonuteo już jest nasz. - Uśmiechnął się szyderczo.
To zadziało się tak szybko. Przedostaliśmy się do wąwozu. Odcięliśmy go od reszty bandy, tak, że nawet nie wiedzieli co się dzieje. Wywołałem potężną falę wiatru i falowałem nim, był prawie jak tysiące biczów. Merle oślepiła ich piorunami, a potem Syriusz wszedł do ich psychiki tworząc iluzje. Złapaliśmy razem z Merle Bonutea w wytworzoną za pomocą naszych mocy elektryczną sieć. Przekazaliśmy go Syriuszowi i udaliśmy się na polanę, gdzie czekaliśmy na niego.
Przyciągnął naszego gościa na umówione miejsce. Rzucił nim o ziemię i wybudził z hipnozy. Widziałem jego przerażone spojrzenie, wsłuchałem się w rytm serca, było przyspieszone, jak nas wszystkich, z wyjątkiem Merle, która to miała stoicki spokój. Wadera podeszła do Bonutea i szarpnęła nim.
- Dziś sprawiedliwości stanie się zadość. - Powiedziała jakby wygłaszała przemówienie.
- Nie zabijajcie mnie. - Powiedział stanowczo, lecz strach łamał mu głos.
Merle zbliżyła się bliżej ucha basiora.
- Jeszcze będziesz prosił, żebyśmy cie zabili kochanie. - Wbiła mu sztylet w grzbiet, przekręciła nim i wyciągnęła. Basior zawył z bólu. Struga krwi zabarwiła szkarłatem biel śniegu. Wyszczerzył zęby i rzucił się w kierunku Merle. Skoczyłem na niego, on odepchnął mnie, jednak zdążyłem wtopić się w niego kłami i rozerwałem mu bok. W tym samym czasie Merle zadziałała mocą piorunów. Moc również dotknęła jeszcze mnie i nie utworzyłem w porę bariery. Porażony padłem na ziemię. Zdezorientowało to na chwilę waderę, a myślałem, że jest nieczuła. Miałem zamglony wzrok. Widziałem jak Syriusz naskakuje na niego, łapie za kark i rzuca z hukiem o ziemie. Merle i Syriusz rzucali go między sobą jak kukłą, bili go swoimi mocami. Zebrałem siły i rzuciłem się w odpowiedniej chwili do jego gardła. Wbiłem zęby w jego szyje. Zaczął się dusić. Wił się na wszystkie strony, próbował łapać powietrze, ale ja nie puszczałem. Czułem pulsowanie tętnicy, która to zaraz przegryzłem. Ciepła krew rozlała mi się po pysku. Basior poruszał się w agonii, aż w końcu zastygł. Puściłem go i podniosłem wzrok na moich towarzyszy. W ich oczach widziałem zadowolenie i uznanie.
- Żyjesz?- Odezwała się Merle.
- Jeśli chodzi o mnie, to tak jak widać. Żyje.
- Nie potrzebnie mi się wciąłeś.
- Wiem. Masz moc. Nieźle mnie zamroczyło.
- Trochę was to oboje rozproszyło. - Zabrał głos Syriusz.- Brawo Denis, ładnie to zakończyłeś.
Nagle ziemia zaczęła drżeć, rozległo się wycie.
- Idą tu.
Na polanę przyszli Daradevils Ventus, banda, której przewodził Bonuteo. Później przyszła też Magnolia, Derlis i Rosalie oraz parę innych wilków. Nawiązała się rozmowa między nimi. Nas Magnolia odesłała wzrokiem, byśmy opuścili polanę. Czułem, że później będziemy musieli z nią rozmawiać.
Poszliśmy we trójkę nad rzekę, gdzie wykąpaliśmy się z krwi i błota. Woda była lodowata, ale działała jak kojący balsam.
Na horyzoncie zaczynało już jaśnieć, musiałem wracać do jaskini. Opuściłem ich i udałem się w jej kierunku.
Wleciałem do środka. Liv jeszcze spała, ale kiedy siadłem nieopodal niej, przebudziła się i otworzyła oczy.
- Dzień dobry.- Uśmiechnąłem się do niej.
- Hej. - Odwdzięczyła uśmiech.
-No to co ruszamy na polowanie? A później porobimy to co zechcesz.
<Liv?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz