środa, 18 stycznia 2017

Od Rosalie "Nocny spacer i zapowiedź"

Czułam coś... coś dziwnego, coś było nie tak, powietrze było jakieś takie inne, otoczenie znajome, ale inne.... stawało mi się obce, było mętne, przeszywało dusze i poiło ją niepokojem. Ja byłam jakaś, jakaś inna? To obłęd!
Zamknęłam oczy, wzięłam trzy głębokie oddechy po czym ponownie otworzyłam oczy i nie rozglądając się już tak dookoła zrobiłam krok do przodu. Śnieg jęknął  pod moimi łapami, zabrzmiał jak duszona sarna, w której szyje wbijają się wilcze kły, brzmiał jak ofiara złapana za gardło, wydobywająca z siebie głuchy jęk, ofiara skazana na pewną śmierć, której nie uratuje już nic i nikt.
Stawiałam kolejne kroki ignorując ten przeraźliwy dźwięk, który przekształcał się i wyolbrzymiał w mojej głowie, próbowałam go wyciszać. "To tylko śnieg, nic więcej."- słowa na oprzytomnienie, które też wirowały mi w głowie.
http://bestanimations.com/Nature/winter/winter-snow-nature-animated-gif-11.gif
Potem już się wszystko uspokoiło. Musiałam coś sprawdzić, upewnić się, lecz na dobrą sprawę nie miałam pewności co właściwie mam sprawdzić, jednak ta potrzeba była silniejsza ode mnie i brnęłam dalej przed siebie, mimo narastającego opadu śniegu.
Wszystkie dźwięki dochodzące do mych uszu były jeszcze bardziej wyraźne i głośniejsze. Słyszałam wyraźny szelest gałęzi bijących się z wiatrem w głębi koron drzew, szum odległego strumienia, dudnienie racic zwierzyny przemieszczającej się na tereny bardziej obfite w żywność, moje bicie serca i mój oddech i nie tylko mój. Wyczułam, że nie jestem tu sama.
Las w tym miejscu był mniej gęsty, tworzyło się coś na kształt polany. Ja zatrzymałam się na dróżce, której boki porastały uschłe krzewy, na których korze widniał szary nalot, jak popiół. Spojrzałam w niebo. Było zasnute ciemnymi chmurami, jeszcze ciemniejszymi niż ta noc. A zza tej ciemnej powłoki wychylało się niewyraźne światło księżyca garbaty. Później znów skupiłam swój wzrok na polanie, łapałam oddechy, lecz starałam się by nie były zbyt głośne. Ze skupieniem wsłuchałam się w pozorną cisze. Wszystkie bicia serc, poza jednym przyspieszyły swój rytm. Tworzyło to niepokojącą melodię mijających chwil. Przerwane to zostało szeptami.
"Iam prope", "Iam prope", "Iam prope!"<Już blisko!>
 Narastały i rozlegały się ze wszystkich stron.
 "Mortem!" <Śmierć> 
Wszystkie głosy połączyły się w jeden i huknęły, niczym grzmot podczas burzy.
Na polanie pojawił się rosły czarny basior. Moje oczy oślepił znak spirali przecięty błyskawicą. Syriusz. Wszędzie go poznam po tym znaku. Syn Frigvena z rodu z północnego Silentfort. Nie jest on członkiem watahy, cały ród nie jest. Są to bez watahowce. Jest to pierwszy z dwóch głównych rodzai wilków bez watahowych  zamieszkujących nasze tereny. Między nami, a nimi występuje tylko porozumienie, dzięki, któremu nie występuje wzajemny mord, jednakże nie nawiązujemy z nimi większych kontaktów. Bez watahowce żyją na uboczu, nie zapuszczają się do centrum, nie podlegają naszym prawom, rządzą się sami, nie polują z nami i z reguły nie walczą po naszej stronie wspierając nas w walce z wrogiem. Nie ma u nich alf. Są tylko, jeśli chodzi o rody ich głowy, a jeśli o tych drugich bez watahowych nazywanych Barbari, Dzikusami lub Daradevils Ventus są to wilki najczęściej żyjące samotnie, ale czasem łączą się w bandy i na ich czele stoi "przywódca", zwany też "daradevil". 
Syriusz wyszedł na środek polany ciągnąc za kark innego wilka, który wyglądał jakby był pod wpływem hipnozy. Później basior wziął zamach i rzucił nim o ziemie, wybudzając go tym samym z tego psychicznego omotania. I było coś jeszcze... W otaczającym mroku stały jeszcze dwie wilcze postacie, miały na sobie czarne peleryny z dużymi kapturami zarzuconymi na pyski. Były zwrócone tyłem do mnie, jak i do przybyłej dwójki. Nie umiałam rozpoznać kto to był, jednakże czułam, że jest to ktoś kogo znam. A potem jak za błyskiem światła odwróciły się i odrzuciły przebrania. Teraz już wiedziałam. Był to Denis i Merle. Ich oczy płonęły szkarłatem, byli pobudzeni i owładnięci rządzą, cały czas byli skupieni na jednym punkcie. Nie mówili nic, ale porozumiewali się, rozumiejąc przy tym wszystko.
Obserwowałam tę sytuację, obserwowałam każdego z osobna, a najbardziej chciałam teraz zidentyfikować wilka o stalowym odcieniu umaszczeniA z brudnobiałymi pręgami, którego mają na celowniku. Wszyscy tkwili w bezruchu, a potem zaczęła rozgrywać się właściwa gra śmierci. Gardłowy warkot roznosił się po polanie. Syriusz skoczył na grzbiet swojej ofiary, po czym szarpnął i rzucił przed siebie. Dalej przyłączył się Denis z Merle, a Bonuteo był ich kukłą. Właśnie Bonuteo, bez watahowiec, typ Darevils Ventus, podobno kiedyś należał do watahy Northern Valley (  stamtąd skąd pochodzi Merle), nie znam dokładnego motywu, dlaczego opuścił jej szeregi, możliwe dlatego, że zniknęła z powierzchni ziemi. Jest to wilk dość młody, silny i porywczy, czasem bezwzględny, ale i inteligenty i dobry z niego obserwator. Wielokrotnie pomagał mi w udzieleniu potrzebnych mi informacji, nie byliśmy o tyle przyjaciółmi co sojusznikami. Z tego co jeszcze wiem to przyłączył się do jednej z band i został daredevil. 
Szarpali nim na lewo i prawo. On sam się szarpał i próbował się bronić i uwolnić z ich żelaznych zacisków szczęk. Traktowali go swoimi mocami, a jeśli chodzi o Merle i Denisa miały dziś największą siłę ze względu na fazę księżyca, pod którą się urodzili. Był rozszarpywany przez elektryczne porażenia i wił się z bólu wydając przy tym przeraźliwe krzyki i wycie. 
Czułam, że nie jest to zwykła bójka, a ten, który miał zginąć niekoniecznie zasłużył na śmierć, a przy tym nie mogłam pozwolić na to by mój brat był zabójcą. Chciałam się rzucić i jakoś zaprzestać walki, ale jedyne z czym się spotkałam to szklana szyba. Próbowałam jeszcze raz, ale bezskutecznie. Zostałam uwięziona w jakiejś cholernej szklanej klatce. Zaczęłam krzyczeć i wymawiać imiona moich bliskich, ale nic nie słyszeli.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/6a/b3/00/6ab300c3b382e6652e7866698ef2fee2.gif Próbowałam rozbić szybę, ale jedyne co się wydobyło do głuchy huk. Byłam bezsilna, nie mogłam użyć mocy i nikt nie słyszał mojego głosu. Zobaczyłam, że na nieskazitelnej bieli śniegu pojawiały się plamy świeżej krwi, była też na szybie i na drzewach. Bonuteo był już na skraju przytomności, był rozszarpywany. W końcu cała trójka zaczęła atakować jego gardło. Dusił się. Ostatecznie na jego szyi zacisną swoje zęby Denis, patrząc w oczy schodzącego Bonutea. Syriusz przytrzymywał ofiarę. Merle odeszła parę kroków i chodziła po kole, widać było po niej triumf, podziw dla kompanów i zadowolenie. 
Nie mogłam patrzeć na swojego brata, ale nie mogłam oderwać od niego oczu. Nagle ziemia zaczęła drżeć, rozległo się wycie. To bez watahowcy. Jego banda. On nie żyje. Idą tu. 
Denis wziął ostatni zamach i rzucił tym truchłem, wypuszczając z ucisku. Syriusz, Denis i Merle skupieni patrzyli w głąb lasu, ale nie okazywali strachu, a wręcz odwrotnie zadowolenie. Bonuteo wylądował niedaleko mnie. Miał wyraz typowo uduszonego. Jego wybałuszone oczy wbiły swoje spojrzenie w moje. Z jego pyska wylewała się krew. Dotarła do moich łap. Poczułam, że zaczynam się dusić. Łapałam z trudem powietrze, a w gardle miałam metaliczny posmak. Ziemia nadal drżała i osuwała mi się spod łap. Nadszedł moment, że już nie mogłam zaczerpnąć ani odrobiny powietrza do płuc. Zobaczyłam swoje odbicie w szybie i oczy zalane szkarłatem.

Zerwałam się z krzykiem. Otworzyłam oczy i zaczerpnęłam dużą ilość powietrza do płuc. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w swojej jaskini. To tylko sen. Tylko. 

A potem rozległo się donośne wycie. Zwiastowało jedno. Śmierć kompana.

<To pierwsze opowiadanie z cyklu tych trzech najbliższych opowiadań, które pojawią w najbliższym czasie. To zapowiedź najbliższych zdarzeń>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz