poniedziałek, 12 grudnia 2016

Od Rawhay do watahy

Wiele dni minęło, nastała jasień, las i cała okolica zupełnie inaczej wyglądały. A On odszedł, nie wiem gdzie i z jakiego powodu. Odszedł bez słowa, jak ostatni tchórz chociaż wcale tak o nim nie myślałam. Przyzwyczaiłam się do tego, że wszystko co dobre jest mi odbierane lub odchodzi, taki już mój los. Szłam powoli obok rzeki a członkowie watahy witali się ze mną ciepło, zawsze potrafili poprawić mi humor. Mohadu odleciał na wyprawę, jego ród go wezwał w obliczu wojny smoków i nie prędko wróci, nie wiem czy w ogóle wróci. Błagam żeby wrócił. Jestem sama, nie przeszkadza mi to mam czas na przemyślenia. Moje dni są podobne, nienawidzę takiego stanu męczy mnie to. Pokochałam całym sercem to miejsce szum tego wiatru, widoki, wilki, klimat. Wszystko mi podarowali, a ja kiedyś będę musiała im się odwdzięczyć. Nie wiem, czy odejdę czy zostanę na razie mało wiem jeśli chodzi o moją przyszłość. Pod wieczór wróciłam do swojej jaskini, zjadłam zwierzynę i poszłam spać. O świcie obudził mnie jakiś głoś zupełnie mi nie znany mówił jakby szeptem: chodź, chodź. Wstałam i ruszyłam za tajemniczym zjawiskiem. Głos zawiódł mnie nad wodospad i zamilkł.
- Kim jesteś i czego chcesz? - krzyknęłam zdesperowana a wiatr zdmuchnął mnie na samą krawędź wodogrzmotu.
- Jestem alfą i omegą, wodą i ogniem, życiem i śmiercią. Jestem twoim panem i twoją nadzieją - szepnął głos.
- Nikt nie jest dla mnie panem ! I nie będzie ! - krzyknęłam głośniej.
- Kiedyś się w sobie zgubisz i utracisz wszystko, będziesz nikim i odejdziesz zapomniana - szepnął znowu.
- Nie zależy mi na sławie i nie mam co tracić. Nic już nie mam - odpowiedziałam. Głos się tylko zaśmiał i umilkł. Nie wiem, co to było i skąd się wzięło, stałam na krawędzi wodospadu i czułam zimny wiatr. A w głębi siebie czułam i wszystko i nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz