niedziela, 13 listopada 2016

Od Denisa c.d. Liv

Na polanie panowała cisza, nie licząc świstu wiatru, który jak bat uderzał o gałęzie starych drzew o potężnych konarach, pociągając za sobą w taniec całe grono wielobarwnych z przewagą złocistości liści. 
 https://moon5.files.wordpress.com/2013/10/jesien_poruszajace-sie-liscie.gif
Spojrzałem w goniące po niebie szare, kłębiaste chmury, wsłuchując się w oddech Liv, wsłuchując się jak zabójca w oddech swej ofiary... Szybko odwróciłem wzrok i wbiłem go w ziemie. Głośno wypuściłem powietrze z gardła i powoli podniosłem wzrok na waderę, robiąc taki wyraz pyska, by na nic nie wskazywał. Wiatr, który szarpał drzewami, również przeczesywał futro, dając się odczuć, był chłodny jak moje wnętrze, wnętrze niegdyś inne, bardziej usiane pstrymi barwami, teraz przybierające właśnie chłodne, stonowane, surowsze i ciemniejsze kolory. Liv skupiła przelotnie na mnie wzrok.
-Co robimy?- Lekki, ciepły z nutką radości głos przemówił do mnie.
-Musimy się stąd wyrwać.- Obdarzyłem ją moim łobuzerskim uśmiechem.
-No to gdzie? Góry?- Rzuciła propozycje, która jednak zakuła mnie w uszy, bo w aktualnej chwili nie chciałem myśleć o miejscu, w którym toczą się sekretne bitwy mojego wnętrza, gdzie wyrabiam moją fizyczność, gdzie właśnie wisi w powietrzu bitwa.
-Nie, nie tam.-Odbiłem od tego pomysłu.- Pobiegniemy gdzieś.
-Gdzie?- Spytała zaskoczona.
-A czy to ważne?- Zaśmiałem się.-Gdziekolwiek, przed siebie!
-Gdziekolwiek!- Powtórzyła z entuzjazmem. 
Odbiłem się tylnymi łapami od lekko rozmiękłej ziemi i skoczyłem w przód rzucając się do biegu. Za mną do biegu zerwała się Liv, po chwili ze mną się zrównując. Zmusiłem mięśnie to większej pracy i przyspieszyłem. Wadera też nie odpuściła. Zaczęliśmy się śmiać. Pod naszymi łapami ziemia przelatywała jak powietrze, była tylko materią potrzebną do niewielkiego, lecz silnego odbicia łap. Przemierzaliśmy kolejne metry zostawiając za sobą coś, otchłań terenu, będąc w tej otchłani i pędząc prosto na nią. Czułem radość biegnąc tak z kimś donikąd, odczuwając chwilowe pełne odczucie wolności, a w zabrudzonych myślach przebijające się poczucie radości. Stawaliśmy się częścią wiatru, byliśmy nim i pędziliśmy tu w dole tak, jak on pędził tam w górze. Wpadliśmy na równinę, przemierzaliśmy jej całą długość nie odczuwając zmęczenia, bo nasze łapy to stal... A przynajmniej ja tak to czułem i nie czułem. W pewnym momencie odbiliśmy w inną stronę. Jaką? Nawet nie chciałem się nad tym zastanawiać. Mój instynkt mnie prowadził, ufałem mu i on wie w jakim kierunku pędzę. Znaleźliśmy się teraz w jakiejś części lasu, którą gęstą porastały drzewa i krzewy, a runo pokrywała już znaczna warstwa wielobarwnego, liściastego dywanu. Zaczepiłem pyskiem Liv, ona odwzajemniła zaczepkę, ja powtórzyłem swój czyn, a ona znów oddała, skończyło się to tym, że zaczęliśmy się tarzać po ziemi, aż w powietrze wzbiła się chmura liści, które potem wolnym tempem spadały niczym deszcz. Wokół rozlegał się nasz radosny, aż prawie dziecinny, niewinny śmiech. Brakowało mi tego. A teraz, chociaż na chwilę mogłem poczuć się jak dawniej, właśnie na chwilę. 
Zatrzymaliśmy w końcu szaleństwo zabawy, nie mogąc przestać się śmiać. Liv położyła się z trudem łapiąc normalny oddech, ja, normowałem swój.
-Już w porządku?- Spytałem.
-Tak, tak, pewnie.- Podniosła się i otrzepała z piachu i liści.-A tak wogle gdzie jesteśmy?
-Właśnie gdzieś. Mój instynkt mnie prowadził, ufałem mu i on wie w jakim kierunku pędziłem.
-W kierunku zguby. Dziecięce swawole, phi.- Odezwał się nieznajomy głos, chociaż tak właściwie to znałem ten głos, ale nie chciałem go ujawniać.
-Kto to?
-Już nie ważne. Odszedł. Nie zamartwiaj się tym. 
-Noo...ok.
-Chyba muszę już odprowadzić Panią do watahy. -Spojrzałem w niebo.-Późno już.
-W sumie racja. Przyznaj, fajnie było.
-Oj taak.- Uśmiechnąłem się znowu mym uśmiechem.
Teraz wolno szliśmy do centralnej części watahy, oddalając się od tej słabo przeze mnie  znanej części, gdzie mogłem poczuć to wszystko inaczej, a teraz znów musi wrócić to co do mnie należy.
-Tak wogle to przepraszam, że nie zwolniłem biegu, dałem się za bardzo ponieść.
Liv nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się pod nosem, widocznie o czymś rozmyślała.
Nagle do naszych uszu dotarły jakieś dziwne dźwięki.
<Liv?>
Ps. Tak, nareszcie odpisałam, przepraszam, że tak dłuuuugo nie odpisywałam, mam nadzieję, że mi wybaczysz ;/ Pozdrawiam cieplutko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz