Bóg wie czemu, stałem się zabiegany i nerwowy. Przez co za wcześnie
wyskakiwałem by porwać małego jelenia, przez co dostałem kopytem jego
matki w szczękę. Na szczęście nic się nie stało, ale o mały włos umarłbym
na zawał gdy zauważyłem przede mną spadające zwłoki nietoperza. Był on na
wpół w stanie rozkładu, a robaki dzielnie próbowały zjeść całe mięso z
zwierzaka. Ominąłem truchło zwierza i szedłem dalej. Napotykałem kolejne
padliny małych futerkowych zwierzątek. Przybliżając nos do jednej z
padlin poczułem silny zapach, który przyprawił mnie o mdłości. Był to
bardzo kwaśny i intensywny zapach niczym zapach świeżej krwi i jakieś
dziwnej wydzieliny. Podążałem za tropem zapachowym aż natrafiłem na rzekę
koloru rubinu. Zanurzyłem język w wodzie by sprawdzić czy jest w ogóle
zdatna do picia. Szybko cofnąłem się bo woda parzyła język jak
wrzątek, chociaż była zimna i zdawała się być orzeźwiająca. Zauważyłem
lisa, który podchodzi do rzeki i łapczywie piję. Nagle upadł. Chyba
zdechł, chodź bałem się podchodzić by nie złapać jakiegoś choróbska. Na
dnie rzeki leżały czaszki i kości. Odwróciłem się i pobiegłem do swojej
jaskini. Położyłem się na skórze rosomaka i zasnąłem. Koniec wrażeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz