niedziela, 27 marca 2016

Od Rosalie c.d. Ksejma, Diany


Usiadłam, opierając się grzbietem o chłodną ścianę, przymknęłam lekko powieki i oddychałam powoli
 i miarowo. Jaskinia lekko opustoszała- Denis sobie poszedł, Silver wyskoczył na łowy, a Magnolia udała się do siebie i od czasu do czasu zaglądała do mnie. Cisza działała jak ukojenie. Ksame spał, a Diana też jeszcze płytko spała, ale wkrótce miała się wybudzić po podanych środkach uspokajająco-nasennych.
-Na razie wszystko gra, to dobrze, to dobrze…- powiedziałam bardzo cicho pod nosem, co chwila przymykając i otwierając oczy na powrót.
W pewnej chwili usłyszałam szmer, spojrzałam na Ksejma- nic, na Dianę- obudziła się. Zerwałam się na równe nogi i podeszłam szybkim krokiem do legowiska wadery. Zdezorientowana mrugała oczami 
i rozglądała się po pomieszczeniu.  Potem po jej ciele przeszła fala dreszczów i stała się bardzo nerwowa, wyglądała jakby się czegoś bała.
-Ciii… Spokojnie, nic się nie dzieje, jesteście bezpieczni, nic wam nie grozi, spokojnie. Popatrz na mnie. Nic się nie dzieje, jestem przy tobie.- Mówiłam jak najdelikatniejszym i spokojnym głosem, jak tylko umiałam.  Usiadłam przy niej. Spodziewałam się tego, że może właśnie wystąpić u niej coś w rodzaju lęku, stresu, zdenerwowania pourazowego.
-Już? Spokojnie, wszystko się ułoży. Jesteś bezpieczna. – Podałam jej naczynie, które wcześniej zgarnęłam ze stolika, wypełnione ziołami na wzmocnienie i uzupełnienie najpotrzebniejszych składników.
-Gdzie Ksame?- Już trochę się uspokoiła, ale jej spojrzenie nadal było takie nieobecne.
-Jest tu obok, jeśli wypijesz to i zjesz kawałek indyka, którego ci za chwileczkę przyniosę, to mając więcej sił, będziesz mogła do niego podejść. Na razie jest w śpiączce, ale jego stan jest w miarę stabilny.- Wadera pokiwała delikatnie głową i zaczęła drobnymi łykami pić napar. W tym czasie wyjęłam kawałek dzikiego indyka ze spiżarki i podałam Dianie. Ta niechętnie skubała go po kawałku.
-Jedz, jedz, to ci lepiej zrobi, jesteś osłabiona.
-Czy Ksame wyzdrowieje?
-Oczywiście, że tak. Obiecuję.- Uśmiechnęłam się do niej, ale wilczyca była głęboko zamyślona albo tak wyglądała. Nie chciałam wnikać w jej myśli, było to męczące, a zarazem przerażające i bardzo smutne, gdy widziałam myśli wcześniej tu obecnych. Skupiałam się teraz na tym, by cudze myśli nie pojawiały się w moim umyśle. Nie chciałam, bo wiedziałam ile mnie będzie to kosztować.  Przyglądając się Dianie, zauważyłam jej łapę. Łapa jak łapa, ale na jednej z nich istniał znak pozostawiony po tym psychopacie, który zaczerwienił się, bo zaczęła z niego sączyć krew. No przecież, rana wyglądała obojętnie, ale mogło się wedrzeć zakażenie albo była trudna do zagojenia. Podniosłam się i poszłam przygotować opatrunek nasączony uzdrawiającymi i przyspieszającymi gojenie olejkami.  Gdy okład miałam już gotowy owinęłam nim łapę wadery.
-Mogę go zobaczyć?
-Tak, już tak. Poczekaj, pomogę ci wstać.- Podeszłam do niej i umożliwiłam jej powstanie.  Potem pomogłam w dojściu do basiora.  Teraz z kolei zauważyłam, że u Ksejma z tej samej rany co u Diany, wylewa się po woli ciepła, czerwona ciecz. Zostawiłam waderę przy nim i udałam się po zrobienie okładu. Gdy kończyłam, usłyszałam dobrze mi znany i nie oczekiwany jazgot Ksejma, który próbował złapać oddech- dusił się. Odwróciłam się, Diana jakby sparaliżowana przyglądała się temu co dzieje się z jej ukochanym, który dostaje mocnych drgawek. Rzuciłam się jak najszybciej mogłam w jego kierunku ,łapiąc za strzykawkę z lekarstwem i tlen. Jednak w jednej chwili znalazłam się na ziemi przygwożdżona przez Dianę, którą złapał wcześniejszy atak lęku i szału.
-Obiecałaś! Obiecałaś, że wszystko będzie dobrze.- Jej łapy spoczęły na moim gardle i zaciskały się coraz bardziej. Czułam natłok tysiąca myśli, targały mną przeróżne uczucia i usilnie próbowałam się wybronić, zaciskając w swoich łapach strzykawkę i tlen. Teraz to ja czułam się jak sparaliżowana, nie mogłam się skupić, by użyć jakiejś mocy, wierzgałam tylnymi łapami, wykręcałam się w prawo i lewo. Świat zwalniał i przyspieszał, zwalniał i przyspieszał. Łapałam ostatni łyk powietrza. Spojrzałam w oczy Diany, która odskoczyła jak poparzona i piszczała.  Sama czułam ogromny ból, ale nie wiedziałam co się dzieje.
Do jaskini przybiegły jakieś postacie, których głosy szumiały mi w uszach, ktoś wyrwał mi z łap dwa przedmioty i odskoczył, a jeszcze ktoś inny złapał Dianę i odciągnął na dwór.
-Rosalie! Rosalie!- Przez szum przedzierało się jedno słowo.
-Przestań już oddziaływać! Nie zadawaj już jej bólu. Rosalie! Oprzytomniej!
Ból był mi znany, przypominał mi coś. Już kiedyś go odczułam. Zaraz, incydent z Raz’em. Musze się skupić, to ja sama zadaje ten ból. Odciągałam swoje myśli. Musiałam skupić się na czymś innym, musiałam przestać myśleć o tych oczach. Co najważniejsze, musiałam uświadomić sobie co robię. To silne „coś” rozkładało mnie, szarpało mym umysłem, marzyłam by ktoś mnie teraz uśpił. Ukojenie nie przychodziło.  Zaczęłam szybko i łapczywie oddychać, skupiałam się choć odrobinę, by zmniejszyć sieć oddziaływania.
W pewnym momencie poczułam ulgę rozlewająca się po moim ciele. Wzięłam głęboki oddech 
i zamrugał trzy razy. Nade mną stał mój brat. Chciałam jak najszybciej wstać, ale zakręciło mi się w głowie.
-Powoli Roksa.- Zaśmiał się i podtrzymał mnie, bym mogła wstać i nie upaść.
Magnolia była pochylona nad basiorem, który jeszcze drżał, a z jego łapy wydobywała się spora ilość krwi. Podeszłam do nich i położyłam łapę na ciele basiora i zaczęłam działać uzdrowicielską mocą.
-Znacznie pogorszył się stan basiora.
„Obiecałaś!”- słyszałam w myślach dudniące słowa Diany. Odsunęłam się i poszłam jeszcze się chwiejąc ,po wcześniej przygotowany okład. W gardle czułam niemiłosierny, piekący ból. Wziąwszy to co miałam wziąć, poczłapałam do rannego i owinęłam  jego łapę, przyciskając opatrunek do miejsca krwawienia.
-Zaraz powinno zadziałać lekarstwo, ale miał znowu chwilowe zatrzymanie akcji serca i nie mógł oddychać. A ty jak się czujesz, już wszystko w porządku? Diana miała szok na wskutek przypomnienia jej się okoliczności z przeszłości. Usiądź.
Rozejrzałam się po jaskini i zobaczyłam waderę skuloną, siedzącą w kącie przy wyjściu.
A ja? Czułam się okropnie, nie dlatego, że czułam doskwierający ból, ale dlatego jak postąpiłam.  Brak kontroli nad sobą i obiecałam coś co może być niepewne. Na dodatek matka zachowywała się tak, jakby nic się nie stało, a przecież zachowałam się jak jakiś potwór.  Popadłam w zamyślenie, 
a przecież powinnam teraz stać nad Ksejmem. Error, error.
-Przepraszam.- Poszłam w kierunku wyjścia, by wyjść na świeże powietrze. Wychodząc spojrzałam na Dianę, a moje poczucie winy wzrosło we mnie. „Wszystko będzie w porządku.”

<Diana, Ksame? ps. sorki Diana, że się rozhulałam, ale mnie poniosło xD Ta dramaturgia...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz