Usiadłam, opierając się grzbietem o chłodną ścianę,
przymknęłam lekko powieki i oddychałam powoli
i miarowo. Jaskinia lekko
opustoszała- Denis sobie poszedł, Silver wyskoczył na łowy, a Magnolia udała
się do siebie i od czasu do czasu zaglądała do mnie. Cisza działała jak
ukojenie. Ksame spał, a Diana też jeszcze płytko spała, ale wkrótce miała się
wybudzić po podanych środkach uspokajająco-nasennych.
-Na razie wszystko gra, to dobrze, to dobrze…- powiedziałam
bardzo cicho pod nosem, co chwila przymykając i otwierając oczy na powrót.
W pewnej chwili usłyszałam szmer, spojrzałam na Ksejma- nic,
na Dianę- obudziła się. Zerwałam się na równe nogi i podeszłam szybkim krokiem
do legowiska wadery. Zdezorientowana mrugała oczami
i rozglądała się po
pomieszczeniu. Potem po jej ciele przeszła
fala dreszczów i stała się bardzo nerwowa, wyglądała jakby się czegoś bała.
-Ciii… Spokojnie, nic się nie dzieje, jesteście bezpieczni,
nic wam nie grozi, spokojnie. Popatrz na mnie. Nic się nie dzieje, jestem przy
tobie.- Mówiłam jak najdelikatniejszym i spokojnym głosem, jak tylko umiałam. Usiadłam przy niej. Spodziewałam się tego, że
może właśnie wystąpić u niej coś w rodzaju lęku, stresu, zdenerwowania
pourazowego.
-Już? Spokojnie, wszystko się ułoży. Jesteś bezpieczna. –
Podałam jej naczynie, które wcześniej zgarnęłam ze stolika, wypełnione ziołami
na wzmocnienie i uzupełnienie najpotrzebniejszych składników.
-Gdzie Ksame?- Już trochę się uspokoiła, ale jej spojrzenie
nadal było takie nieobecne.
-Jest tu obok, jeśli wypijesz to i zjesz kawałek indyka,
którego ci za chwileczkę przyniosę, to mając więcej sił, będziesz mogła do niego
podejść. Na razie jest w śpiączce, ale jego stan jest w miarę stabilny.- Wadera
pokiwała delikatnie głową i zaczęła drobnymi łykami pić napar. W tym czasie
wyjęłam kawałek dzikiego indyka ze spiżarki i podałam Dianie. Ta niechętnie
skubała go po kawałku.
-Jedz, jedz, to ci lepiej zrobi, jesteś osłabiona.
-Czy Ksame wyzdrowieje?
-Oczywiście, że tak. Obiecuję.- Uśmiechnęłam się do niej, ale
wilczyca była głęboko zamyślona albo tak wyglądała. Nie chciałam wnikać w jej
myśli, było to męczące, a zarazem przerażające i bardzo smutne, gdy widziałam
myśli wcześniej tu obecnych. Skupiałam się teraz na tym, by cudze myśli nie
pojawiały się w moim umyśle. Nie chciałam, bo wiedziałam ile mnie będzie to
kosztować. Przyglądając się Dianie, zauważyłam
jej łapę. Łapa jak łapa, ale na jednej z nich istniał znak pozostawiony po tym psychopacie,
który zaczerwienił się, bo zaczęła z niego sączyć krew. No przecież, rana
wyglądała obojętnie, ale mogło się wedrzeć zakażenie albo była trudna do
zagojenia. Podniosłam się i poszłam przygotować opatrunek nasączony
uzdrawiającymi i przyspieszającymi gojenie olejkami. Gdy okład miałam już gotowy owinęłam nim łapę
wadery.
-Mogę go zobaczyć?
-Tak, już tak. Poczekaj, pomogę ci wstać.- Podeszłam do niej
i umożliwiłam jej powstanie. Potem
pomogłam w dojściu do basiora. Teraz z
kolei zauważyłam, że u Ksejma z tej samej rany co u Diany, wylewa się po woli
ciepła, czerwona ciecz. Zostawiłam waderę przy nim i udałam się po zrobienie
okładu. Gdy kończyłam, usłyszałam dobrze mi znany i nie oczekiwany jazgot
Ksejma, który próbował złapać oddech- dusił się. Odwróciłam się, Diana jakby sparaliżowana
przyglądała się temu co dzieje się z jej ukochanym, który dostaje mocnych
drgawek. Rzuciłam się jak najszybciej mogłam w jego kierunku ,łapiąc za
strzykawkę z lekarstwem i tlen. Jednak w jednej chwili znalazłam się na ziemi
przygwożdżona przez Dianę, którą złapał wcześniejszy atak lęku i szału.
-Obiecałaś! Obiecałaś, że wszystko będzie dobrze.- Jej łapy spoczęły
na moim gardle i zaciskały się coraz bardziej. Czułam natłok tysiąca myśli,
targały mną przeróżne uczucia i usilnie próbowałam się wybronić, zaciskając w
swoich łapach strzykawkę i tlen. Teraz to ja czułam się jak sparaliżowana, nie
mogłam się skupić, by użyć jakiejś mocy, wierzgałam tylnymi łapami, wykręcałam
się w prawo i lewo. Świat zwalniał i przyspieszał, zwalniał i przyspieszał.
Łapałam ostatni łyk powietrza. Spojrzałam w oczy Diany, która odskoczyła jak
poparzona i piszczała. Sama czułam
ogromny ból, ale nie wiedziałam co się dzieje.
Do jaskini przybiegły jakieś postacie, których głosy
szumiały mi w uszach, ktoś wyrwał mi z łap dwa przedmioty i odskoczył, a jeszcze
ktoś inny złapał Dianę i odciągnął na dwór.
-Rosalie! Rosalie!- Przez szum przedzierało się jedno słowo.
-Przestań już oddziaływać! Nie zadawaj już jej bólu. Rosalie!
Oprzytomniej!
Ból był mi znany, przypominał mi coś. Już kiedyś go odczułam.
Zaraz, incydent z Raz’em. Musze się skupić, to ja sama zadaje ten ból.
Odciągałam swoje myśli. Musiałam skupić się na czymś innym, musiałam przestać myśleć
o tych oczach. Co najważniejsze, musiałam uświadomić sobie co robię. To silne „coś”
rozkładało mnie, szarpało mym umysłem, marzyłam by ktoś mnie teraz uśpił.
Ukojenie nie przychodziło. Zaczęłam
szybko i łapczywie oddychać, skupiałam się choć odrobinę, by zmniejszyć sieć
oddziaływania.
W pewnym momencie poczułam ulgę rozlewająca się po moim
ciele. Wzięłam głęboki oddech
i zamrugał trzy razy. Nade mną stał mój brat.
Chciałam jak najszybciej wstać, ale zakręciło mi się w głowie.
-Powoli Roksa.- Zaśmiał się i podtrzymał mnie, bym mogła
wstać i nie upaść.
Magnolia była pochylona nad basiorem, który jeszcze drżał, a
z jego łapy wydobywała się spora ilość krwi. Podeszłam do nich i położyłam łapę
na ciele basiora i zaczęłam działać uzdrowicielską mocą.
-Znacznie pogorszył się stan basiora.
-Znacznie pogorszył się stan basiora.
„Obiecałaś!”- słyszałam w myślach dudniące słowa Diany.
Odsunęłam się i poszłam jeszcze się chwiejąc ,po wcześniej przygotowany okład.
W gardle czułam niemiłosierny, piekący ból. Wziąwszy to co miałam wziąć, poczłapałam
do rannego i owinęłam jego łapę,
przyciskając opatrunek do miejsca krwawienia.
-Zaraz powinno zadziałać lekarstwo, ale miał znowu chwilowe
zatrzymanie akcji serca i nie mógł oddychać. A ty jak się czujesz, już wszystko
w porządku? Diana miała szok na wskutek przypomnienia jej się okoliczności z
przeszłości. Usiądź.
Rozejrzałam się po jaskini i zobaczyłam waderę skuloną,
siedzącą w kącie przy wyjściu.
A ja? Czułam się okropnie, nie dlatego, że czułam doskwierający
ból, ale dlatego jak postąpiłam. Brak kontroli
nad sobą i obiecałam coś co może być niepewne. Na dodatek matka zachowywała się
tak, jakby nic się nie stało, a przecież zachowałam się jak jakiś potwór. Popadłam w zamyślenie,
a przecież powinnam
teraz stać nad Ksejmem. Error, error.
-Przepraszam.- Poszłam w kierunku wyjścia, by wyjść na
świeże powietrze. Wychodząc spojrzałam na Dianę, a moje poczucie winy wzrosło
we mnie. „Wszystko będzie w porządku.”
<Diana, Ksame? ps. sorki Diana, że się rozhulałam, ale mnie poniosło xD Ta dramaturgia...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz