Byłam niezwykle oszołomiona.
- Nie zabijaj mnie – jęknęłam. Trzeba było przyznać, że w
tej chwili tego obawiałam się najbardziej na świecie.
- Nie zamierzam. Kim jesteś? Czego chcesz? – powiedziała
niezwykle oschle. Nie pasowało to do wadery.
- Mam na imię Asteria, jestem nowa w Watasze Wilków Dobra
–wydusiłam z siebie podnosząc się
z mokrej ziemi. Do moich oczu nie dochodził nawet
najmniejszy promyk jakiegokolwiek światła. Nastała wszechogarniająca ciemność…
- Co ty mi zrobiłaś?! Ratunku, ja nic nie wiedzę. –
krzyknęłam. To było najgorsze uczucie w życiu. Masz otwarte oczy, a i tak nie
możesz nic, a nic zobaczyć.
- Spokojnie, za niedługo ci minie. Chodź, zaprowadzę cię nad
pobliskie jezioro, a tam sama odpocznę. – rzekła, już z większym spokojem, ale
mnie to wcale nie uspokoiło. Nadal byłam pełna niepewności:
- Ale nie dam rady, prędzej czy później uderzę w drzewo.
- Spokojnie, będę cię prowadzić – widać było, że wadera, nie
chce mnie skrzywdzić, ale jak zawsze
w takich sytuacjach odezwał się mój instynkt.
- Właściwie, to jak masz na imię i dlaczego mam ci zaufać?
-Jestem Argia, wędrowiec i niestety musisz mi zaufać, bo w
tych ciemnościach sama nie dasz rady.
„Argia… Jest wilkiem wędrownym…” – zamyśliłam się. Miałam
powierzyć swój los nieznajomej wilczycy?! To się w głowie nie mieści, ale nie
miałam wyjścia. Zwykle jestem nieufna.
-Nie ma jak podwójnie ciemności, dookoła ciemno i w oczach
mrok. – stęknęłam po chwili.
-Przepraszam, ale coś dziwnego się ze mną zadziało, a
właściwie nadal dzieje, ale to nic. Nie bój się.
Wydawało mi się, że głęboko w duszy chce się mną opiekować,
jak matka dzieckiem, ale nie dawała temu uczuciu za wygraną. Zaprowadziła mnie
nad wspomniane jezioro dokładnie prowadząc.
-Do świtu będziesz już z powrotem widoma.
-Dobre pocieszenie.- Odezwał się mój sarkastyczny głosik.
Czasami tak mam, ale naprawdę rzadko.
- No, a zanim powrócisz do normalnego trybu to opowiedz coś
o sobie, wędrując lubię słuchać różnych istot i o nich samych. Chyba, że wolisz
milczeć…. Eee, zauważyłam, że boisz się ciemności, prawda?
- Ciemność… Tylko robi problemy… - Wyszeptałam opierając
pysk na lodowatej ziemi. Nadal jej nie ufałam, więc nie wiele powiedziałam.
- Widzę, że jednak nie jesteś zbyt rozmowna.
Nie, no co ty nie powiesz?! Zwykle wylewam potok słów
nieznajomym wędrowcom! Chciałam tak krzyknąć, ale się powstrzymałam. Pozostałam
w milczeniu. Siedziałyśmy w wszech otaczającej ciszy przez pewien czas.
Skuliłam się w kłębek i nasłuchiwałam odgłosów. Z początku jedyne, co dotarło
do moich uszu to odgłos brzęczącej tafli zamarzniętej wody. Słuchanie takiego
dźwięku z czasem stało się irytujące. Zaczęłam śpiewać piosenkę:
Idzie noc, słońce już,
Zeszło z gór, zeszło z pól,
Zeszło z mórz,
W cichym śnie, spocznij już.
Bóg jest tuż, Bóg jest tuż…
- Ładna piosenka… - powiedziała niepewnie.
- Moja mama zawsze śpiewała mi ją przed snem.
Nabrałam ochoty do rozmowy. Potrzebowałam jej, bo samotność
nigdy nie doskwierała mi tak bardzo, zwłaszcza kiedy mam mrok przed oczami. Nie
dawałam rady już wytrzymać!
- Już świta. Lada moment powinnaś zacząć cokolwiek widzieć.
– Odezwała się, jakby czytała mi
w myślach. Lada moment zaczęłam dostrzegać smugi światła.
Nagle, usłyszałam przeraźliwy pisk.
- Argia? – wyszeptałam i nie uzyskując ani słowa odpowiedzi
krzyknęłam – Argia
Nic się nie działo. Zewsząd otaczała mnie tylko cisza…
<Argia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz