Spojrzałam na Basiora lekko rozbawiona- obcej watahy… ?? Jakoś nie spostrzegłam byśmy mieli Jakąś „znajomą” watahę- dodałam z ironią. Nie czułam się jeszcze najlepiej a kąśliwy charakterek Wyjca nie pomagał. Stanęliśmy na skraju półki skalnej. –Dalej to już z górki- gwizdnął. Do doliny można było dotrzeć tylko schodząc po naprawdę stromym zboczu. –Za dużo zachodu- pomyślałam zmęczona i w mgnieniu oka wśliznęłam swój łeb między przednie łapy Staruszka, gwałtownym wyprostowaniem łap zarzuciłam go sobie na grzbiet- Sapnął ze złości – …i mówił coś o jakieś nienormalnej dziewusze…i coś tam jeszcze, ale uczona doświadczeniem przestałam słuchać. Zanim zdążył ześlizgnąć się…
Skoczyłam.
-O Tak! Tego mi było trzeba!!! Aaaaaa!!!!….- rozprostowałam niewielkie skrzydła na barkach i runęliśmy niczym lawina -prosto w dół. Pęd wiatru chłostał miło moją twarz niosąc orzeźwienie.
Poczułam jak Wyjec się spina i mocniej mnie obejmuję- Dobrze mu tak –nie trzeba było mnie drażnić.
Czasem jestem lekko wredna ….ale tylko czasem i tylko w niewielkim stopniu…uśmiechnęłam się do tych myśli słysząc za plecami- całkowicie ci się w zadzie poprzewracoaaaałoooo!!! – ziemia przybliżała się w zadowalającym mnie tempie…choć chyba tylko mnie. No dobra dość tych wygłupów, zmieniłam kąt naszego lotu- tak że teraz mknęliśmy ponad szczytami drzew. A było na co patrzeć…gdyby nie ciągłe obelgi i przekleństwa dobiegające do moich uszu. Gdy tylko znalazłam odpowiednie miejsce wylądowałam delikatnie. Basior zsiadł jeszcze zanim na dobre moje łapy dotknęły ziemi. Chyba nie lubił latania. Swoją drogą zwarzywszy na wysokość z jakiej zdecydował się skoczyć- chyba nie jest taki stary na jakiego wygląda. Przyjrzałam mu się uważniej starając się nie zwracać zbytniej uwagi na to co mówi -Skąd ja go znam???- wciągnęłam w nozdrza jego zapach i w końcu do mnie dotarło. To On podążał za mną od jakiegoś czasu! swoją droga ulżyło mi że to jednak nie był Shade -Cicho!- rozkazał nagle Basior (co najmniej jakbym cokolwiek mogła powiedzieć w czasie jego wywodu) nadstawiłam uszy i dotarło do mnie, że nie jesteśmy w lesie sami…nieopodal nas wyłonił się okazały Basior, z aury jaka go otaczała rozpoznałam że to najprawdopodobniej przywódca tutejszego stada. Nie myliłam się. Przedstawiliśmy się i poprosiliśmy o przyjęcie nas do stada. Derlis bo tak zwał się basior zaprowadził nas do jakiegoś miejsca, tłumacząc po drodze zasady panujące w stadzie. Wraz z Wyjcem stanęliśmy przed dziwnie wyglądającą księgą i powtarzając słowa za Alfą wpatrywaliśmy się w nasze losy do dnia dzisiejszego. Przypomniałam sobie o Duchu spotkanym w górach. Poinformowałam Alfę o nim. Derlis wyznaczył nam stanowiska i pożegnał nas życzliwie. Musiał załatwić sprawę Ducha z odpowiednimi osobami. Wyjcowi i mnie nie pozostało nic innego jak zapoznanie się z resztą stada i znalezienie schronienia na noc. Zaczynało się już ściemniać i chyba obydwoje nie marzyliśmy o niczym innym jak tylko o chwili odpoczynku. Postanowiliśmy znaleźć sobie osobnę schronienia, ale coś mówiło mi- że nie raz jeszcze będę naprzykrzać się Dyukeyowi- coś ciągnęło mnie do tego niereformowalnego Basiora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz