Ostatni rzut sztyletem stojąc tyłem. Ostrze wbiło się w
wyznaczony punkt na korze drewna. Podeszłam
do drzewa. Wyjęłam mocnym szarpnięciem tkwiący w nim sztylet i przyczepiłam go
do pasa na grzbiecie obok dwóch pozostałych. Rozejrzałam się dookoła i odbiłam
się od skały, udając się wreszcie po kilku dniach w drogę powrotną do centrum
watahy. Nie spieszyło mi się, ale przecinałam przestrzeń pod moimi łapami
szybkim biegiem. Dookoła okolica była lekko spowita bielą, a powietrze było rześkie
i zimne. Za niedługo nastanie czas roztopów, w tedy na teren watahy wkracza
duża ilość obcych stworzeń, bardzo dużo tych niemile widzianych. Mnie jednak
interesują na zwiadach właśnie te złe, są okazją do prawdziwego władania bronią. Muszę wrócić, bo ma się nam
zmienić nasz główny dowodzący zwiadów. Szczerze i tak właściwie mnie to mało
obchodzi. W swoim zwyczaju mam pracować na własną rękę, ale nic poradzić, taki
rozkaz.
Moja trasa w pewnym odcinku ciągnęła się wzdłuż rzeki.
Zatrzymałam się i zeszłam po brzegu, by napić się trochę chłodnej wody. Co
prawda rzeka była skuta lodem, jednak ten był już kruchy, więc wystarczyło
lepsze uderzenie i miało się już dostęp do wody. Gdy zaczerpnęłam już kilka
łyków, podniosłam głowę i rozejrzałam się. W oddali, ciągnąc linię przy korycie
rzeki, były widoczne zarysy jakiejś postaci. Ostrożnie, ale szybko postanowiłam
sprawdzić kto to. Będąc w ukryciu, wyjęłam jeden ze sztyletów po czym zaczęłam
podchodzić coraz bliżej kogoś obcego. Postać leżała na ziemi w stanie
określiłabym „zszokowanego zdechlaka”, a jej futro przesiąknięte było od wody.
Zrobiłam parę kroków bliżej,tak że znajdowałam się teraz ze dwa metry od wilka.
Mój monolog wewnętrzny był bardzo rozbudowany- dobić czy się zlitować. Wybrałam
to drugie, gdyż jest to jakaś wadera, będąca na naszym terenie i wygląda, no
jak wygląda.
-Kim jesteś?- Odezwałam się.
-Mam na imię Alice.- odpowiedział mi lekko bełkotliwy, zachrypnięty
i drżący głos.
-Co tu robisz?
-Nnnie wwiem, lód się załamał.
-Nie do końca mi o to chodziło. Dlaczego tu jesteś?
-Jestem nowoprzybyłą.
– Głos jej stawał się coraz cichszy.
-To wszystko wyjaśnia. Dlatego cię nie zabiję, nie mogę
zabijać tych, którzy nowo przybyli.
-A ty kim jesteś?
-Merle, tyle ci wystarczy. Musze zabrać cię do watahy.- Mój
głos brzmiał stanowczo z empatia było ciężko, ale skoro już natrafiłam na nią,
to jej przecież nie zostawię. Dla nowych muszę być też nieco wyrozumiała.-
Miris!
Zwołałam moją towarzyszkę, która oznajmiła swoje przybycie
stukiem kopyt. Po chwili już stała obok mnie. Poderwałam ją z ziemi, po jej
ciele rozchodziło się mnóstwo dreszczy i usadziłam ją na grzbiecie Miris. Alice
przymocowałam jeszcze pasem i ruszyłam w stronę watahy, a obok mnie stąpała towarzyszka
niosąca waderę. Po parunastu minutach byłyśmy już przy jaskini alf. Potem
skierowałyśmy się do jaskini Rosalie. W wejściu minęłam się z Magnolią, która widząc
mnie zawróciła się i weszła
z powrotem do pomieszczenia.
-Hej Rosalie mam dla ciebie wyziębłą i przemokniętą pacjentkę.
Wadera oderwała się od swojej pracy i wzięła się za Alice, ulokowała
ją na legowisku i przykryła jakimś futrem. Potem sięgnęła po jakieś fiolki z
naparem ziół.
<Alice?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz