środa, 24 lutego 2016

Od Vinci'ego c.d. Ksejma, Diany



Pojawił się u mnie szeroki uśmiech, kryty przez ciemność. Sierść zalewała się kolorem popiołu, a w oczach zapaliły iskry. 
Użyłem zbawiennego dla nich ataku dźwiękiem więźnia, koiłem bólem ich ból, sprawiałem, że nie musieli mówić już nic. Jaka to przyjemność dla mnie, patrzenie na te dwie istoty, które wijąc się uciszają się i przestają czuć, co dotychczas czuły, zapominają o mnie, o sobie, o świecie. Należę do istot, które dotrzymują słowa, bo w końcu też i sadystą nie jestem, więc trzymałem się prośby tego młodego.  Ale należę także do istot, które nie dają tak łatwo za wygraną. W pewnym względzie maiłem już plan.
Zapadała powoli cisza, a ja czułem zaspokojenie swych potrzeb. W głuszy było słyszalne ciche i płytkie stukanie serca, grające bardzo nierytmiczną całość. Stanąłem nad Dianą.
-Starożytna bogini łowów. –Prychnąłem.- Od teraz ty stałaś się moim celem łownym. To nie koniec. To początek, jakże ciekawy początek. Gdy kiedykolwiek przypomnisz sobie mnie, pamiętaj moje imię.- Zastanowiłem się chwilę.- Moje imię na razie nie, ale pamiętaj mnie jako Więzień, niech inni drżą albo niech przyjdą do mnie, o ile mnie odnajdą. Prędzej ja odnajdę ich. Śpij Diano, śnij.
Odszedłem kawałek i wpatrzyłem się w dwie nieruchome, zapadłe w sen istoty. Robiłem to celowo, by pokazać wybawczyni ten piękny obraz, arcydzieło.  Wysunąłem pazury, a potem w łapie pojawiły się iskry.
-Czas na podpisanie dzieła.- Przyłożyłem łapę na łapie Diany i zaczął pokazywać się znak „VIN” oplecione łańcuchem, który przypominał resztę liter. Odsunąłem łapę, ale coś zaczęło się dziać. Więź tych dwojga musiała być silna, ponieważ  znak się rozpołowił i wyrył się na łapie basiora. – Bardzo oryginalny podpis- Powiedziałem pod nosem.
Nagle wyczułem coś, a raczej kogoś. Obie istoty szperały mi w myślach, ale ja dawałem im tylko obraz tych dwojga. Nie zdecydowała się nasza Rosalie przyjść sama, szkoda. Ale to będzie dla niej prezent, a dla mnie pocieszenie. Mam nadzieję, że mi wybaczy, że tym razem się nie spotkamy, taka szkoda. Wypuściłem z płuc ciężkie powietrze. 
-Żegnajcie kochani, przykro mi, że was opuszczam.- Odwróciłem się i zniknąłem w mroku korytarza. Bardzo odczuwałem obecność przybyłych gości i wtedy z daleka  zauważyłem ją, zatopiłem swój wzrok w jej oczach, „szczypnąłem” ją bólem, wszystko to trwało trochę jak w zwolnionym filmie, po czym oderwałem wzrok i zniknąłem w dalekiej rzeczywistości.
-Jeszcze nie teraz.- Mówiłem sam do siebie.
 Zbliża się czas pełni, czas gdzieś zatonąć chwilowo w nicości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz