Najgorszy typ walki-
walka z czasem. Namierzanie, tropienie, to wszystko działało za wolno, za wolno
dla mnie.
Pojawiały się
przebłyski myśli, tego kto uprowadził ich dwojga. Próbowałam „wgryźć” się
bardziej w jego umysł, lecz umyślnie blokował mnie swoimi obrazami, które były
wstrząsające. To wszystko było jedną, okropną lekcją z moich możliwości.
-Spróbuj namierzyć myśli Diany albo Ksejma – Odezwał się
zmieniony ponownie w wilka Silver, który nie ukrywając był bardzo załamany tą
sytuacją i gorączkowo wywierał na mnie to, abym cały czas szukała. Tkwił w nim
płomyk nadziei, co bardzo w nim ceniłam.
-Przeszliśmy już kilometry, a ja nie potrafię odnaleźć ich myśli wśród natłoku innych. Wiesz, mogę
ci powiedzieć co myśli łoś niedaleko nas. Jest pewien zasięg co do wnikania do
czyjegoś umysłu, Silver. Powinieneś to wiedzieć.
-Wiem. To dlaczego widzisz jego
myśli?
-On celowo udostępnia nam „jakże cenne informacje”. Musi znać moją umiejętność.
-Widocznie tylko tobie je
udostępnia.
-Ciesz się, że ich nie widzisz. –
Zamarłam. Ujrzałam jak w starym telewizorze zasnute mgłą myśli Diany,
a potem
mocne ukłucie bólu, które aż mnie zatkało. Stałam jak zamurowana.
-Rosalie!- Potrząsną mną Silver-
Co się dzieje, co widziałaś.
-Góry, jaskinia, mrok, łańcuchy, Ksame i jakieś ślepia.- Oddychałam ciężko,
powracając do stanu dawnego.
- To mało.- Skrzywił się.
-To dużo, jak dla tego psychopaty
za dużo.-Odchrząknęłam.- Góry miedzy granicami.
-Na pewno?- Basior zamienił się w
ptaka.
- Tak czuję.- Przełknęłam ślinę.
Próbowałam uspokoić się i przestać myśleć o tym co zobaczyłam. Wyciągnęłam łapy
do przodu po czym odbiłam się od ziemi i ruszyłam w bieg, w morderczy bieg, tak
szybko jak potrafiłam.
Mijają sekundy, minuty, które ciągnął się w nieskończoność. Nie liczyć
się już nic. Szybciej! Czas wbija mi swoje ostrza w kark, pęta mi łapy i śmieje
się parszywie. Słońce chowa swą twarz za horyzontem.
Pojawiły się zarysy gór, moje
serce waliło jak kilkutonowy dzwon. Jego myśli coraz lepiej widoczne snuły się
po mojej głowie. Teraz sama musiałam blokować własne myśli. Musiałam to robić
by się nie zatrzymać, inaczej już bym poległa głęboko zraniona jego grą.
-Parszywy dupek- Powiedziałam
przez zęby , wspinając się na
szczyt.
Mijają sekundy, minuty, które ciągnął się w nieskończoność. Nie liczyć
się już nic. Szybciej! Czas wbija mi swoje ostrza w kark, pęta mi łapy i śmieje
się parszywie. Wróg zaciska węzły.
Góra stawała się coraz bardziej
stroma, a kamienie coraz ostrzejsze.
-Cholera.- Syknęłam. Kawałek
skały rozciął mi łapę, po której zaczęła sączyć się krew. Nie przejęłam się
tym, szłam dalej, lecz czułam szemranie na łapie i gdy spojrzałam na nią z
powrotem, zobaczyłam, że rana zasklepiła się. Za moimi plecami pojawił się
Silver.
-Jesteśmy już blisko. Czuję to.-
Pokiwałam głową w odpowiedzi dla Silvera. Też to czułam, a coraz lepiej czułam
obecność zabójcy.
Mija czas, coraz bliżej, a dalej. Jeszcze kawałek to szmat drogi. Drżą
mi łapy. W powietrzu czuć obce dusze. Czuć śmierć.
Ostatni krok i znaleźliśmy się
przy wgłębieniu skalnym. Przecisnęliśmy się przez przesmyk i ujrzeliśmy
ostatnie blaski światła, a potem zapadł mrok. Szliśmy korytarzem skalnym w
całkowitej ciszy, gdzieniegdzie było słychać trzaski skał i sączenie się wody
między nimi. Moje oczy dawały lekkie błękitne światło. Do nosa wkradał się
momentami wstrętny odór. Łapa za łapą, krok za krokiem, coraz bliżej, coraz
więcej niepewności, coraz więcej przerażających obrazów w głowie. Ciemność ogarnęła nas doszczętnie.
I wtem widzisz Jego, wbija swoje ślepia jak sztylety, częstuje cię
bólem, a potem znika w nicości. To tylko
lekki wstęp.
Jaskinia ciągnęła się w nieskończoność. W pewnej chwili wyczułam znajomy zapach wilków.
Jaskinia ciągnęła się w nieskończoność. W pewnej chwili wyczułam znajomy zapach wilków.
-Silver, tutaj!- Szturchnęłam go
w bok. Weszliśmy do skalnego pomieszczenia. Na podłodze leżały dwie wychudzone
istoty- Ksame i Diana. Silver rzucił sięw kierunku Ksejma. Ja podeszłam do
Diany.
-Ksame, obudź się. Słyszysz mnie?
Ksame!- Basior lekko nim potrząsał, a jego głos stawał się coraz bardziej
rozpaczliwy.- Synku!
Wszystko jakby stanęło w miejscu,
moje uczucia też, chciałam nie czuć nic. Usilnie próbowałam wyłapać dźwięk
serc, ale tylko jedno wydawało dźwięk,
przypominający szemranie myszy. Jedno było wiadome, on zabił ich dwoje, prawie.
Spojrzałam na Silvera, a on na mnie, jego wzrok był błagalny i pełen rozpaczy.
Pokręciłam głową. Czas gonił nas.
-Uratuj ich.- Basior poprosił
zachrypniętym głosem.
Zerwałam z szyi dwa flakoniki.
-Daj mu tu i proś, by go nam
wrócili z powrotem. – Podałam eliksir wskrzeszenia w drżące łapy basiora.
-Co on im zrobił.
-Weź się w garść, inaczej mu nie
pomożesz.
Pochyliłam się nad waderą i
wlałam jej do pyska eliksir uzdrowienia, jej serce jeszcze biło. Ma większe
szanse. Jednak trudno będzie przebić się przez czar. Przyłożyłam do niej łapy,
w jednej poczułam okropne pieczenie i momentalnie ją odsunęłam. Zobaczyłam
wyryty znak. Położyłam łapę w innym
miejscu i skupiłam swoje myśli i energię. Błysnęło lekkie światło. Wszystko
wymagało bardzo dużo energii, ale czułam
jakbym musiała pchnąć jakiś wielki ciężar do ruszenia. Energia odbiła się z
powrotem.
-Silver musimy wracać do watahy,
musimy się stąd wynieść.
-Jak? Nie damy rady ich uratować
pokonując tyle kilometrów, mamy za mało czasu.
-Teleportuj nas.
-Ale Rosalie…
-Musisz.- Teraz ja mówiłam
błagalnym głosem.
Basior miał nogi jak z waty, cały
drżał. Miałam nadzieję, że zdoła się skupić i wywoła teleport. To nasza
ostatnia szansa.
W jaskini pojawił się wiatr,
który potem utworzył liliowy krąg. Basior wypowiadał słowa zaklęcia. Wzięłam
waderę na swój grzbiet i skoczyłam do kręgu.
Wszystko wiruje, w głowie pojawia się huk. Po ciele rozchodzi się ból,
przebijamy kolejne warstwy zapory. Nie czuć gruntu pod nogami. Ciemność.
Otworzyłam oczy. Polanę spowijał mrok
przecinany blaskami księżyca. Moje ciało przygniatał jakiś ciężar. To było jak
wybudzenie się z jakiegoś koszmaru, jednak on nadal trwał. Obok siebie ujrzałam
dwóch basiorów, wtedy otrzeźwiałam. Znałam tę polanę. Jesteśmy w domu. Poderwałam się z ziemi, a razem ze mną mój
towarzysz.
-Do mojej jaskini. Potem zawołaj Magnolię
i któregoś z uzdrowicieli.
Po paru chwilach byliśmy w
jaskini, a zaraz przy mnie moja matka.
-Zajmij się Dianą. Nie daj
zatrzymać się jej sercu.-Przeszłam do oddzielnej części jaskini, tam gdzie
leżał Ksame. Za moimi plecami stał Silver.
-Błagam, uratuj go, on jest dla
mnie jak syn.
Przyłożyłam łapy do serca Ksejma.
Seledynowa moc rozlała się po jego
ciele. Wkładałam całe pokłady swojej energii, ale wszystko sprowadzało się do
niczego. Może oprócz tego, że zaczęłam widzieć w głowie jego szum myśli. Spróbowałam
zadziałać innym typem mocy. Moje oczy rozbłysły światłem, jednak serce nie
chciało zadrżeć. Oderwałam się od niego i spojrzałam w stronę Silvera. Czułam
jak zaczynam popadać w irytację.
-Gdybym tylko wiedziała, jak użyć
tej swojej cholernej mocy życia to może bym umiała go uratować, ale nie
potrafię. Jak mam mu pomóc! To wszystko to za mało przeciw takiej mocy.
-Zakazali tobie mówić o tym.
-O czym?
-Jak masz wyzwalać swoją moc.
-Ty wiesz.
-Do końca nikt nie wie.- Był
trochę zagubiony.
-Ale jednak. Silver inaczej go
nie uratuje. Stracimy go.
Basior pokręcił przecząco głową.-
Karzą za zdradzenie.
-Właśnie ty zdradzasz mnie. Wydajesz
wyrok na syna. –Prychnęłam.
-Nie mogę.- W jego oczach
pojawiły się łzy i ból.
Odwróciłam się od niego i
zadziałałam mocą na Ksejma. Moja energia słabła, byłam wycieńczona, ale nie
chciałam dać za wygraną.
-„ Skup się na jego linii życia,
uderz błękitem i wyzwól go świtem”-Ciszę przeciął głos Silvera.
Zamknęłam oczy, słowa huczały mi
w głowie. Skupiłam się na energii, zaczęłam głęboko wsłuchiwać się
w otoczenie,
próbowałam skupić się na naturze, a potem przenieść to na Ksejma, lecz nadal
nic się nie działo. Spróbowałam jeszcze raz. Teraz w obrazie mojego umysłu
przemknęła wizja szczęśliwego basiora, wgłębiłam się jeszcze bardziej. Pojawiła
się postać trzymająca przerywającą się nić, istota śmiała się
w najlepsze, a
nić pękała. Coś było nie tak, bo rozległo się przeraźliwe wycie, a postać
uśmiechnęła się triumfalnie, szczerząc swoje zęby. Posiadałam nieoderwalną chęć
powstrzymania jej. Istota wzbudzała we mnie wstręt. Skupiłam się na nici i zadziałam
na nią mocą, by nie dać się jej rozerwać.
-Nie zadzieraj ze mną, zostaw tę
nić mnie. Mi nie wolno się sprzeciwiać.
Odejdź. Już!
Nie przestawałam oddziaływać na
nić. Przed oczami rozbłysło oślepiające światło, a ta piszczała gniewnie.
-Przeklęta!- Zaczęło kręcić mi
się w głowie, pisk pozbawiał mnie myśli, wycie ustawało, czułam jak spadam w
dół i ostatnie co widziałam to błękitne niebo. Wszystko drżało
-Rosalie żyjesz?- Szturchną mnie ktoś.
Otworzyłam oczy, a w uszach rozległ się przeciągły jęk wydobywający się z
gardła basiora. Pod łapami poczułam drżenie. Byłam w lekkim szoku powracając do
rzeczywistości i czułam, że jestem opadnięta z sił.
-Udało się. Jego serce bije.-
Złapał mnie Silver i pomógł mi usiąść.
-Udało się.- Powtórzyłam pod
nosem.
Po chwili obok nas pojawiła się
Magnolia.
-Diana się wybudza, obawiam się
tylko, że może mieć ataki paniki albo zaniki pamięci. Idę z powrotem do niej.-
Pokiwałam głową. Wypuściłam głośno powietrze. Podeszłam do Ksejma i wzięłam
naczynie z naparem wzmacniającym i podałam go basiorowi. Jego serce zaczynało
powoli łapać rytm.
-Na razie jest w śpiączce, ale
stan w miarę stabilny.- Opadłam z powrotem na podłogę.
<Diana, Ksame?> (Trochę
wena mnie wzięła xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz