środa, 24 lutego 2016

Od Rosalie c.d. Vinci'ego, ksejma, Diany "Walka z Czasem"



Najgorszy typ walki- walka z czasem. Namierzanie, tropienie, to wszystko działało za wolno, za wolno dla mnie.
 Pojawiały się przebłyski myśli, tego kto uprowadził ich dwojga. Próbowałam „wgryźć” się bardziej w jego umysł, lecz umyślnie blokował mnie swoimi obrazami, które były wstrząsające. To wszystko było jedną, okropną lekcją z moich możliwości.
-Spróbuj namierzyć myśli Diany albo Ksejma – Odezwał się zmieniony ponownie w wilka Silver, który nie ukrywając był bardzo załamany tą sytuacją i gorączkowo wywierał na mnie to, abym cały czas szukała. Tkwił w nim płomyk nadziei, co bardzo w nim ceniłam.
-Przeszliśmy już kilometry, a ja nie potrafię odnaleźć  ich myśli wśród natłoku innych. Wiesz, mogę ci powiedzieć co myśli łoś niedaleko nas. Jest pewien zasięg co do wnikania do czyjegoś umysłu, Silver. Powinieneś to wiedzieć.
-Wiem. To dlaczego widzisz jego myśli?
-On celowo  udostępnia nam „jakże cenne informacje”. Musi znać moją umiejętność.
-Widocznie tylko tobie je udostępnia.
-Ciesz się, że ich nie widzisz. – Zamarłam. Ujrzałam jak w starym telewizorze zasnute mgłą myśli Diany, 
a potem mocne ukłucie bólu, które aż mnie zatkało. Stałam jak zamurowana.
-Rosalie!- Potrząsną mną Silver- Co się dzieje, co widziałaś.
-Góry, jaskinia, mrok, łańcuchy,  Ksame i jakieś ślepia.- Oddychałam ciężko, powracając do stanu dawnego.
- To mało.- Skrzywił się.
-To dużo, jak dla tego psychopaty za dużo.-Odchrząknęłam.- Góry miedzy granicami.
-Na pewno?- Basior zamienił się w ptaka.
- Tak czuję.- Przełknęłam ślinę. Próbowałam uspokoić się i przestać myśleć o tym co zobaczyłam. Wyciągnęłam łapy do przodu po czym odbiłam się od ziemi i ruszyłam w bieg, w morderczy bieg, tak szybko jak potrafiłam.
Mijają sekundy, minuty, które ciągnął się w nieskończoność. Nie liczyć się już nic. Szybciej! Czas wbija mi swoje ostrza w kark, pęta mi łapy i śmieje się parszywie. Słońce chowa swą twarz za horyzontem.
Pojawiły się zarysy gór, moje serce waliło jak kilkutonowy dzwon. Jego myśli coraz lepiej widoczne snuły się po mojej głowie. Teraz sama musiałam blokować własne myśli. Musiałam to robić by się nie zatrzymać, inaczej już bym poległa głęboko zraniona jego grą.
-Parszywy dupek- Powiedziałam przez zęby      , wspinając się na szczyt. 
Mijają sekundy, minuty, które ciągnął się w nieskończoność. Nie liczyć się już nic. Szybciej! Czas wbija mi swoje ostrza w kark, pęta mi łapy i śmieje się parszywie. Wróg zaciska węzły.

Góra stawała się coraz bardziej stroma, a kamienie coraz ostrzejsze.
-Cholera.- Syknęłam. Kawałek skały rozciął mi łapę, po której zaczęła sączyć się krew. Nie przejęłam się tym, szłam dalej, lecz czułam szemranie na łapie i gdy spojrzałam na nią z powrotem, zobaczyłam, że rana zasklepiła się. Za moimi plecami pojawił się Silver.
-Jesteśmy już blisko. Czuję to.- Pokiwałam głową w odpowiedzi dla Silvera. Też to czułam, a coraz lepiej czułam obecność zabójcy.
Mija czas, coraz bliżej, a dalej. Jeszcze kawałek to szmat drogi. Drżą mi łapy. W powietrzu czuć obce dusze. Czuć śmierć.

Ostatni krok i znaleźliśmy się przy wgłębieniu skalnym. Przecisnęliśmy się przez przesmyk i ujrzeliśmy ostatnie blaski światła, a potem zapadł mrok. Szliśmy korytarzem skalnym w całkowitej ciszy, gdzieniegdzie było słychać trzaski skał i sączenie się wody między nimi. Moje oczy dawały lekkie błękitne światło. Do nosa wkradał się momentami wstrętny odór. Łapa za łapą, krok za krokiem, coraz bliżej, coraz więcej niepewności, coraz więcej przerażających obrazów w głowie.  Ciemność ogarnęła nas doszczętnie.
I wtem widzisz Jego, wbija swoje ślepia jak sztylety, częstuje cię bólem, a potem znika w nicości. To  tylko lekki wstęp.
Jaskinia ciągnęła się w nieskończoność. W pewnej chwili wyczułam znajomy zapach wilków.
-Silver, tutaj!- Szturchnęłam go w bok. Weszliśmy do skalnego pomieszczenia. Na podłodze leżały dwie wychudzone istoty- Ksame i Diana. Silver rzucił sięw kierunku Ksejma. Ja podeszłam do Diany.
-Ksame, obudź się. Słyszysz mnie? Ksame!- Basior lekko nim potrząsał, a jego głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.- Synku!
Wszystko jakby stanęło w miejscu, moje uczucia też, chciałam nie czuć nic. Usilnie próbowałam wyłapać dźwięk serc, ale tylko jedno  wydawało dźwięk, przypominający szemranie myszy. Jedno było wiadome, on zabił ich dwoje, prawie. Spojrzałam na Silvera, a on na mnie, jego wzrok był błagalny i pełen rozpaczy. Pokręciłam głową. Czas gonił nas.
-Uratuj ich.- Basior poprosił zachrypniętym głosem.
Zerwałam z szyi dwa flakoniki.
-Daj mu tu i proś, by go nam wrócili z powrotem. – Podałam eliksir wskrzeszenia w drżące łapy basiora.
-Co on im zrobił.
-Weź się w garść, inaczej mu nie pomożesz.
Pochyliłam się nad waderą i wlałam jej do pyska eliksir uzdrowienia, jej serce jeszcze biło. Ma większe szanse. Jednak trudno będzie przebić się przez czar. Przyłożyłam do niej łapy, w jednej poczułam okropne pieczenie i momentalnie ją odsunęłam. Zobaczyłam wyryty znak.  Położyłam łapę w innym miejscu i skupiłam swoje myśli i energię. Błysnęło lekkie światło. Wszystko wymagało bardzo dużo  energii, ale czułam jakbym musiała pchnąć jakiś wielki ciężar do ruszenia. Energia odbiła się z powrotem.
-Silver musimy wracać do watahy, musimy się stąd wynieść.
-Jak? Nie damy rady ich uratować pokonując tyle kilometrów, mamy za mało czasu.
-Teleportuj nas.
-Ale Rosalie…
-Musisz.- Teraz ja mówiłam błagalnym głosem.
Basior miał nogi jak z waty, cały drżał. Miałam nadzieję, że zdoła się skupić i wywoła teleport. To nasza ostatnia szansa. 
W jaskini pojawił się wiatr, który potem utworzył liliowy krąg. Basior wypowiadał słowa zaklęcia. Wzięłam waderę na swój grzbiet i skoczyłam do kręgu.
Wszystko wiruje, w głowie pojawia się huk. Po ciele rozchodzi się ból, przebijamy kolejne warstwy zapory. Nie czuć gruntu pod nogami. Ciemność.

 Otworzyłam oczy. Polanę spowijał mrok przecinany blaskami księżyca. Moje ciało przygniatał jakiś ciężar. To było jak wybudzenie się z jakiegoś koszmaru, jednak on nadal trwał. Obok siebie ujrzałam dwóch basiorów, wtedy otrzeźwiałam. Znałam tę polanę. Jesteśmy w domu.  Poderwałam się z ziemi, a razem ze mną mój towarzysz.
-Do mojej jaskini. Potem zawołaj Magnolię i któregoś z uzdrowicieli.
Po paru chwilach byliśmy w jaskini, a zaraz przy mnie moja matka.
-Zajmij się Dianą. Nie daj zatrzymać się jej sercu.-Przeszłam do oddzielnej części jaskini, tam gdzie leżał Ksame. Za moimi plecami stał Silver.
-Błagam, uratuj go, on jest dla mnie jak syn.
Przyłożyłam łapy do serca Ksejma. Seledynowa moc  rozlała się po jego ciele. Wkładałam całe pokłady swojej energii, ale wszystko sprowadzało się do niczego. Może oprócz tego, że zaczęłam widzieć w głowie jego szum myśli. Spróbowałam zadziałać innym typem mocy. Moje oczy rozbłysły światłem, jednak serce nie chciało zadrżeć. Oderwałam się od niego i spojrzałam w stronę Silvera. Czułam jak zaczynam popadać w irytację.
-Gdybym tylko wiedziała, jak użyć tej swojej cholernej mocy życia to może bym umiała go uratować, ale nie potrafię. Jak mam mu pomóc! To wszystko to za mało przeciw takiej mocy.
-Zakazali tobie mówić o tym.
-O czym?
-Jak masz wyzwalać swoją moc.
-Ty wiesz.
-Do końca nikt nie wie.- Był trochę zagubiony.
-Ale jednak. Silver inaczej go nie uratuje. Stracimy go.
Basior pokręcił przecząco głową.- Karzą za zdradzenie.
-Właśnie ty zdradzasz mnie. Wydajesz wyrok na syna. –Prychnęłam.
-Nie mogę.- W jego oczach pojawiły się łzy i ból.
Odwróciłam się od niego i zadziałałam mocą na Ksejma. Moja energia słabła, byłam wycieńczona, ale nie chciałam dać za wygraną.
-„ Skup się na jego linii życia, uderz błękitem i wyzwól go świtem”-Ciszę przeciął głos Silvera.
Zamknęłam oczy, słowa huczały mi w głowie. Skupiłam się na energii, zaczęłam głęboko wsłuchiwać się 
w otoczenie, próbowałam skupić się na naturze, a potem przenieść to na Ksejma, lecz nadal nic się nie działo. Spróbowałam jeszcze raz. Teraz w obrazie mojego umysłu przemknęła wizja szczęśliwego basiora, wgłębiłam się jeszcze bardziej. Pojawiła się postać trzymająca przerywającą się nić, istota śmiała się 
w najlepsze, a nić pękała. Coś było nie tak, bo rozległo się przeraźliwe wycie, a postać uśmiechnęła się triumfalnie, szczerząc swoje zęby. Posiadałam nieoderwalną chęć powstrzymania jej. Istota wzbudzała we mnie wstręt. Skupiłam się na nici i zadziałam na nią mocą, by nie dać się jej rozerwać.
-Nie zadzieraj ze mną, zostaw tę nić mnie.  Mi nie wolno się sprzeciwiać. Odejdź. Już!
Nie przestawałam oddziaływać na nić. Przed oczami rozbłysło oślepiające światło, a ta piszczała gniewnie.
-Przeklęta!- Zaczęło kręcić mi się w głowie, pisk pozbawiał mnie myśli, wycie ustawało, czułam jak spadam w dół i ostatnie co widziałam to błękitne niebo. Wszystko drżało
-Rosalie żyjesz?- Szturchną mnie ktoś. Otworzyłam oczy, a w uszach rozległ się przeciągły jęk wydobywający się z gardła basiora. Pod łapami poczułam drżenie. Byłam w lekkim szoku powracając do rzeczywistości i czułam, że jestem opadnięta z sił.
-Udało się. Jego serce bije.- Złapał mnie Silver i pomógł mi usiąść.
-Udało się.- Powtórzyłam pod nosem.
Po chwili obok nas pojawiła się Magnolia.
-Diana się wybudza, obawiam się tylko, że może mieć ataki paniki albo zaniki pamięci. Idę z powrotem do niej.- Pokiwałam głową. Wypuściłam głośno powietrze. Podeszłam do Ksejma i wzięłam naczynie z naparem wzmacniającym i podałam go basiorowi. Jego serce zaczynało powoli łapać rytm.
-Na razie jest w śpiączce, ale stan w miarę stabilny.- Opadłam z powrotem na podłogę.
<Diana, Ksame?> (Trochę wena mnie wzięła  xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz