środa, 17 lutego 2016

Od Si do Isabelli



Rozmiękłe podłoże po roztopach nie pomagało mi w poruszaniu się po terenach, a ponieważ byłem głodny było jeszcze gorzej. Wymyśliłem więc pioseneczkę która umili mi czas wypatrywania zdobyczny
-Trata tata strata brata, trata tata bata tata...I tak 50 razy, dopóki nie zobaczyłem na błocie śladów kopyt. Zbliżyłem nos do śladów. 2 godziny temu, łania. Pobiegłem szybko pomiędzy drzewkami o powyginanych pieniach....
-Aggh...! Zaryłem pyskiem w kałuży. Poczułem szybko zapach mięsa, nie było to może mięso świeże, ale chyba było go tak dużo, że mogłem napełnić swój żołądek chociaż do połowy. Otrzepałem się z błota
i wody, i dopiero podniosłem się z kałuży. Zobaczyłem zdechłą już łanię, miała rozszarpaną nogę i czarne oczy bez wyrazu. Podszedłem do padliny i zacząłem się opychać wręcz na siłę mięsem. Po paru minutach byłem najedzony więc spokojnie udałem się na moją ulubioną skałę by odpocząć. Po godzinie dotarłem na malutki wąwozik i wdrapałem się na najwyższy szczyt. Podsumujmy, na lewo parę metrów dalej wrony charczały na siebie i biły się o kość na której był skrawek mięsa, a na prawo jeżyk przechodził przez wydeptaną dróżkę. Zobaczyłem zbliżający się kształt, po chwili ukryłem się. Obserwowałem trochę kształt
 i okazał się waderą. Dokładnie Isabellą. Zrobiło mi się gorąco, podeszła do wąwozu, a ja wtedy poślizgnąłem się na skale i wylądowałem tuż obok niej.
<Isabella ? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz