(Jakby coś to opo jest wyrwane z czasu i miejsca.)
Rano, jak to rano na trawie. Znowu zapomniałem poszukać dla siebie
jaskini. Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że... No właśnie nic bo byłem
przykryty liśćmi. Podniosłem się otrzepałem i zacząłem spacerować.
Hmmm... Ciekawie tutaj. Po jakimś czasie przechadzki coś zaświeciło mi
po oczach. Mrużąc je zauważyłem coś błyszczącego na drzewie. Jakby złoty
liść, z jakiegoś wisiorka. -Pewnie ktoś zgubił, jak się wspinał.-
pomyślałem. Zacząłem się wspinać po dębie. Łapa poślizgnęła mi się na
mchu.-Aaaaa!!!!-Krzyknąłem spadając. Wylądowałem na trzech łapach, a
czwartą dotykałem czegoś kłującego. To coś zaczęło mruczeć. Po chwili
zauważyłem, że to jeż. Nie zdziwiłem się że mruczał, przecież nikt nie
chce głaskać jeża. Podniosłem go i zabrałem kawałek dalej gdzie
widziałem kupkę jabłek. Położyłem mojego nowego kolczastego kolegę obok
jabłek i patrząc się na to jak pałaszuje owoce usypałem mu kupkę z
liści. Kiedy skończyłem zostały dwa jabłka, które położyłem na grzbiet
spasionego jeża. Zaprowadziłem go do kupki, a on po chwili się w niej
zagrzebał.
Co z tego, że nie zdobyłem tego liścia ważne jest to, że dzięki mnie jeż bezpiecznie przeżyje zimę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz