Jasny piorun, jakieś "piiiip" i ciemność. Po mnie chodziła elektryczność
z dźwiękiem, wyzywającym przeraźliwe ciarki po plecach. Poczułam zapach
palonego futra, a zatem nade mną zawisł dym.
-Hana?- spytał się do bólu znajomy głos. Może to była Magnolia, ale ten
głos był trochę inny... Przede mną siedział, widocznie zmartwiony, Ukyo,
z wielkimi oczami od strachu. Jednak poczułam, że tracę siły -
zamknęłam oczy i niby zasnęłam z bólem.
"-Hana!- wykrzyczała Magnolia, podbiegając do nieprzytomnej wilczycy. Ta
ją pchnęła i ujrzała przerażające czarne na białym futrze podpalenia.
Czasami widoczne były różowawe plamy, oznaczające brak sierści.
Alpha rozglądała się dookoła - nie otrzymała pomocy. No tak, przecież
nikt nie będzie w burzę spacerować po lesie. Wadera ustaliła, że sama
więc doniesie nieprzytomną do swej córki - Roksi.
Padał mocny deszcz. Dzięki temu zamiast zapachu podpaleń do nosa
Magnolii wpłynął wilgotny aromat. Nareszcie! Widoczna z daleka była
jaskinia córki. Łapy wadery przyspieszyły krok i po minucie ona weszła,
mokra, do domu medyczki.
-Roksi!- wykrzyknęła zmartwiona, a zza progu pojawiła się Medyczka.
-Co się stało?!"
Dalsze zdarzenia nie doniosły mi wadery. Na ciele miałam bandaże z
liści, nadal rozkręcała mi się głowa, jednak próbowałam nie zdradzać
tego.
-W czymś ci pomóc?- spytała Magnolia, w jej głosie usłyszałam jakby... Macierzyńską troskę?
-Nie... Wszystko jest dobrze.- z trudem się uśmiechnęłam, z trudem, ale podniosłam kąciki ust.
Z wyjścia z jaskini podleciał do nas motyl i usiadł na nosie Magnolii.
<Magnolia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz