Osobiście uważam, że nie jest to najlepszy pomysł by wadera szła ze mną. Nie czuję się najlepiej, a ta rozmowa może pogorszyć jej stan. Chyba nie przemyślałem swojej wypowiedzi dwa razy.
-Wiesz co? Jednak mam lepszy pomysł.- spojrzałem na waderę.- Poza tym Magnolia ma wiele spraw do załatwienia. Ogólnie sprawa z zapasami na tą zimę jest cienka. Może więc powolnym krokiem skierujemy się do mojej jaskini?- próbowałem odciągnąć w jakiś sposób rozmowę od śmierci jej matki. Wszyscy kiedyś muszą umrzeć, śmierć niby jest taką straszną rzeczą, ale jednak to koniec pewnego początku, ale i początek końca. Ma zawikłane myśli...
-No dobrze- odparła trochę jakby zniesmaczona.
-Nie, jeśli nie chcesz możesz tutaj marznąć, ale wiedz, że ja zmykam.- powiedziałem chcąc przywrócić jej pewność siebie.
-Nie, oczywiście, że chce- zaśmiała się lekko.
-Mieszkam w świetnym miejscu w watasze.- uśmiechnąłem się
-Tak? To gdzieś niedaleko?
-Nie, oto pierwsza zaleta, druga jest taka, że po drodze jest wiele ciekawych i intrygujących miejsc. No chociaż pozostają jeszcze skróty, jeżeli chcesz...
Chyba zauważyła jak byłem uradowany, że pójdziemy dłuższą drogą, więc nie miała serca mi odmówić.
-Spokojnie, mamy czas.
-Więc chodźmy, wadery mają pierwszeństwo.
-Dżentelmen.- zaśmiała się
-Skądże, żaden dżentelmen, jestem skrytym buntownikiem- odparłem z nutą sarkazmu
-Proszę cię, nie uwierzę.
Rozmawialiśmy o różnych rzeczach pod czas drogi, jedne miały jakiś sens, jedne zgubiły sens, a inne nigdy go nie miały. Razem podziwialiśmy wiele pięknych miejsc, o których wadera ku mojemu zdziwieniu nie miała nawet pojęcia. W końcu doszliśmy do mojej jaskini, byliśmy strasznie zmarznięci, ale i rozgrzani przez śmiech.
(Yuko?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz