-Ta akurat cierpię ostatnio na tzw brak nadziei-przewróciłam oczami i znowu zabrałam się za papiery
-nie rozumiem...ty zawsze obdarowywałaś watahę nadzieją i przygotowywałaś ich swoimi przemowami do walki,a teraz nie masz nadziei?
-wiesz całą swoją nadzieje oddałam watasze,a sama zostałam z niczym...ale na serio
każdy ma chwile słabości,ale ja tą przezwyciężę z czasem
-nie martw się z tymi podchodami nie będzie tak źle
-nie teraz nie martwię się tymi podchodami,ale watahą-upuściłam pudło w którym były szklane
ozdoby,wszystko roztrzaskało się po podłodze..szkło było wszędzie.
Gwałtownie zaczęłam to zbierać
-pomogę ci-odparła Roksi
-nie poradzę sobie-odparłam
Powrzucałam resztki szkła do pudełka,a następnie wyrzuciłem do kosza.
Całe łapy miałam pokaleczone i we krwi..
-w porządku-spytała-mówiłam,że ci pomogę -powiedziała oglądając moje łapy
-zwykłe draśnięcie
-nie jest zwykłe...masz ułamki szkła w łapie,wiem że dużo przeszłaś w wojnach,ale...
-ale? nie ważne idę do uzdrowicieli...
-ja jestem uzdrowicielką!-krzyknęła,ale ja wybiegłam
Nie wiem co we mnie wstąpiło,ale to na pewno było serce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz