Czekałam na nich. Każde przebrzmiewające uderzenie serca
zwiększało mój ból. Z sekundy na sekundę, moja wytrzymałość sięgała
granic, by za chwilę przesunąć się jeszcze o trochę dalej. Każdy łyk powietrza
trafiający do przepalonych płuc i tchawicy dusił, zamiast przynosić
wytchnienie. Oczy, skóra i mięśnie paliły jakby roztapiając się na kościach.
Ból był nie do wytrzymania, nie potrafiłam wyć, skomleć ani płakać. Walczyłam o
utrzymanie świadomości. Czułam, że są coraz bliżej, mój towarzysz prowadził ich
do mnie. Kiedy myślałam że dłużej już nie wytrzymam, z mojego gardła- tak mi
się przynajmniej zdawało -wydobył się ledwie słyszalny szept.
-Dust…Dust…to ja…Dust przyjdź do mnie… proszę, potrzebuję
Cię…-
i odpłynęłam. Długo spadałam w dół, wiedząc jednocześnie, że
pode mną nic nie ma, tak samo z resztą jak nade mną i koło mnie. Otaczała
mnie pustka, w którą się zagłębiałam.
Ocknęłam się w końcu i pierwsze co zwymiotowałam, czymś
przeraźliwie gęstym i lepkim. Miałam trudności z wypluciem tego z pyska.
Czułam się jak szczenię…słabe, bezbronne i nie potrafiące
jeszcze w pełni panować nad swoim ciałem. Do tego wszystkiego przeraźliwie
kręciło mi się w głowie.
Wiedziałam, że nie jest to odpowiednie miejsce na chwilę
słabości. W każdej chwili bowiem, coś mogło wyczuć mnie i zaatakować. Z trudem
otworzyłam powieki i….nic się nie zmieniło, nadal tkwiłam w tym samym mroku. Z
trudem zamrugałam, jednak i to niczego nie mieniło. Wystraszyłam się już
na poważnie, panika zrosiła mi skórę potem, miałam trudności z oddychaniem.
Cienie zebrały się wokół mnie szarpiąc za skórę i sierść, wyrywając i jedno i
drugie. Tak, że po chwili byłam cała lepka od krwi.
nie miałam siły walczyć. Uciekałam na oślep z podkulonym
ogonem, goniona przez ich śmiech. Zapewne uważały to za przednią zabawę.
Męczyłam się bardzo szybko, pomału zobojętniała na kolejne ataki cieni. Kiedy
już padłam, zebrały się wokół mnie niczym sępy. Słyszałam ich roześmiane głosy,
w języku którego nie znałam. Szykowały się zapewne do ostatecznego ataku, w tym
samym czasie coś delikatnie ogrzało mi ciało z prawej strony. Usłyszałam
odgłosy walki i poczułam miłe…znajome mi ciepło….
-Kernel ???-
-Minx jeszcze chwila, zaczekaj- usłyszałam głos
brata, który już sam sobą rozgrzał mnie. Odgłosy walki ucichły. Słyszałam już
tylko zdyszany wysiłkiem głos Kernela.
-O boże co one Ci zrobiły!?- nie widziałam
siebie…może to i lepiej, skoro opanowany braciszek miał panikę w głosie
-Dłużej nie mogę tu przebywać- łapał łapczywie
oddech. Pamiętam naszą pierwszą wizytę w krainie ciemności, trwała tylko kilka
sekund a i tak musieliśmy ją odchorować przez kilka dni. Teraz natomiast Kernel
był tu wraz ze mną dość długo, ile trwała jego walka…?z dobrych kilka minut. Do
tego musiał mnie tu chwilę szukał. Był skrajnie wyczerpany.
-Minx słyszysz mnie?- przytulił łeb delikatnie do mojej
szyi, przez chwilę nawet pomyślałam, czy aby nie szuka pulsu
-Musze już wracać, jeśli mam jeszcze poszukać pomocy.
Kocham Cię! Pamiętaj o tym- wyszeptał… i już go nie było. Jednak tych kilka
słów, otuliło mnie ciepłym kokonem, dając jeszcze siłę na walkę o kolejny łyk
powietrza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz