czwartek, 14 stycznia 2016

Od Vinci'ego c.d. Diany

Wyszedłem na obserwacje, wyczułem, że gdzieś kręcą się dobrze mi znani "kumple", chodzące na dwóch łapach psy. Zawsze się pchają tam, gdzie ich nie proszę. Powróciłem ze wzgórza, łagodnie mówiąc zdenerwowany ich obecnością. Przeciskałem się między skałami, oznakami mojego ruchu był wiatr świszczący w tyle, poruszałem się łagodnie, mimo tego co miałem ochotę zrobić i co chłostało mnie od środka. Potrzeba zaspokojenia pragnienia niesienia cierpienia, jestem od tego uzależniony to działa na mnie jak narkotyk. Nie jestem psychopatą. Nie jestem psychopatą. Wyższa potrzeba życiowa mnie woła. 
Byłem coraz bliżej mojej zdobyczy, czułem, że jestem na polowaniu. Jednak to nie polowanie, a spacer po obiecaną nagrodę.  Podmuch wiatru przyniósł mi tez inny zapach. Człowiek chce się zaopiekować moją nagrodą, chce osiągną tryumf. Złodziej. Nagle uderzył mnie kolejny zapach- zapach krwi. Rozszerzyły mi się nozdrza, oczy zaczęły jeszcze bardziej iskrzyć niż zwykle. Przyspieszyłem. Czułem jak chaos ogarnia moja głowę, jedynie rytmiczne pozostawały moje mięśnie, co chwile przyspieszający swój ruch w kierunku zdobyczy. jeszcze kilka zakrętów, jeszcze parę metrów. 
Po głowie chodził mi już scenariusz mego przedstawienia. Układałem scenę po scenie. Jednak żadna nie była tak dobra, jak ta którą zastałem. Zatrzymałem się skrywany przez mrok groty, obserwowałem to co się działo wewnątrz jej. Bardzo silnie uderzał zapach krwi roznoszący się dookoła. Zacząłem śmiać się pod nosem. spryciula z tej naszej Diany. Czułem się trochę niepocieszony, że wyręczyła mnie w mojej zabawie.
skoczyłem za nią jak cień i prawie powiedziałem jej do ucha.
-Brawo, brawo- Zacząłem się śmiać.
Wadera wzdrygnęła się szybkim ruchem obróciła się, chcąc zadać mi atak, ja ją powstrzymałem łapiąc za łapy, próbowała się wyrwać, lecz tylko pokręciłem głową.
-Puść mnie!
-Bardzo chciałbym, ale boje się, że zrobisz sobie krzywdę, widząc to co tu narobiłaś. Nawet swojego ukochanego nie oszczędziłaś.
- Wiesz, że to nie ja.- Powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- A szkoda. Wielka szkoda. Nie musiałbym wybierać, które z was pościć wolno. 
- On jest ranny, potrzebuje pomocy!- Zaczęła się szarpać jeszcze mocniej.
- To lepiej dla ciebie, ty będziesz mogła sobie pójść, a ja się nim zajmę.
- Nigdy!- Jej głos zaczynał być przepełniony jadem.
- Szła wadera przez las, pogryzły ją żmije, żmije zdechły, wadera żyje!
- Na żarty ci się zbiera.
- Nie, po prostu próbuję ci przekazać, że jeśli chcesz ze mną walczyć nie ma to najmniejszego sensu.
-  Jesteś okrutny.
- Auć, zabolało. Mniej okrutny niż sam byłem traktowany.- Prychnąłem.
- Nigdzie bez niego nie idę. Zobaczysz, zaczną nas szukać. 
-Nie wątpię, ale was nie znajdą. Poznają nieszczęśliwą historię kochanków albo pomyślą, że się wyprowadziliście. a teraz nie pozostawiasz mi wyboru. Poznałaś dobroć mojego serca, które według was zanikło.- Mocą, oplątałem ją łańcuchami i potem odsunąłem się  w kat.
Po jaskini roszedł się szept basiora.
-Diana....?

(Diana, Ksame? Jak coś Vinci nie jest człowiekiem ;) )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz