Przeszedłem się po terenach watahy, stąpałem po ziemi żegnając jej każdy kawałek, chłonąłem powietrze dobrze zapamiętując jego cechy. Decyzja została już podjęta. Stanąłem na wzgórzu i rozejrzałem się dookoła spoglądając w dół na rozległą krainę watahy. Czułem, że tracę coś, a jednocześnie zyskuję. Przecież początek czegoś nowego, nie musi oznaczać końca tego co dotychczas. Poczułem za sobą czyjś ruch.
-Luna?- poczułem dobrze znany mi kwiatowy zapach.
-Tak kochanie, musimy zaraz ruszać. Mi też jest ciężko opuszczać to miejsce, ale pamiętaj, że zawsze możemy tu wrócić i teraz zaczynamy coś nowego w swoim życiu.
- Tu się wychowałem, ale teraz pora na nas, byśmy znaleźli swoje miejsce, nasze własne.
-Chodźmy już.- Zerknąłem jeszcze raz na to co mnie otacza i ruszyłem w kierunku naszej jaskini.
Luna kroczyła u mojego boku. Obdarowała mnie ciepłym uśmiechem, a ja się odwzajemniłem.
______________________________________
Spakowaliśmy rzeczy i wraz z dziećmi udaliśmy się do jaskini rodziców. Czekali już tam oczywiście Magnolia z Derlisem i moje rodzeństwo. Wchodząc uśmiechnąłem się do nich, lecz oni byli trochę zasępiali.
-Wiecie, że nie musicie- Zaczęła mama.
- My chcemy.
- Będzie mi was brakować synu.- Podszedł do mnie Derlis i przytulił ojcowskim ramieniem.
- Tato, będziemy dawać wam znaki życia i dobrze rządźcie watahą. Rosalie, Vendetta, wy bądźcie dobrą radą i odkrywajcie to co macie w swoim wnętrzu. Bracia, no wy, wiecie co robić.
Denis zaśmiał się i podszedł do mnie.
- No staruchu ty znajdź dobra ziemię i nie zgub się.- Dałem mu kuksańca.
- Jeśli będziecie potrzebować naszej pomocy przyślijcie nam orła z wiadomością.
- Niech los będzie dla was sprzyjający.- Matka uściskała nas wszystkich.- I niech moje wnuczęta dobrze się sprawują.- Widziałem, że starała się być radosna, lecz łez w jej oku była znacząca.
Potem wszyscy się wyściskaliśmy i przyszedł czas by ruszyć w podróż. Ostatni raz spojrzałem na moich bliskich i wyszliśmy w kierunku wyjścia z jaskini. Wziąłem blisko siebie Rivera, Fantazje i Here, a po drugiej stronie szła Luna, tak byśmy mieli ich między sobą.
-Żegnajcie, obiecuję, że wrócimy.- Powiedziałem niby do wiatru.- No to w drogę.
Ruszyliśmy w poszukiwaniu własnego miejsca, chodź zawsze będę wiedział, że to tutaj mam swoje miejsce na ziemi.
Wrócimy. Obiecuję. Żegnajcie. To nie koniec. To początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz