- Czemu nie powiedziałeś wcześniej?- zapytałam
- Nie bałabyś się mieszkać z kimś, kto ma na karku bandę wilków, które chcą go zabić?
Spuściłam wzrok.
- Pójdę się przejść...
- Ale Nēkarē, czekaj...- zbliżył się do mnie.- Przepraszam...- szepnął, a ja wyszłam. Tuż za mną wybiegł Lolek.
Musiałam trochę ochłonąć. Poszłam nad rzekę- nawet ona była częściowo zamarznięta. Nagle usłyszałam zgrzytanie śniegu. Ktoś się zbliżał... A nawet wielu ktosiów. Rozejrzałam się, ujrzałam wiele wilczych łbów. Nie były najpiękniejsze...
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy...
- Zawsze chciałeś to powiedzieć? Wygląda to tak jakbyś tego tekstu nauczył się na pamięć.- odparłam zuchwale, byłam po prostu zła.
- Hym... Jaka wygadana, zobaczymy czy będziesz długo tak śpiewać...
Przewróciłam oczami. Mocą wyjęłam łuk i strzały, umiejscowiłam go dość wysoko. Wilk z którym rozmawiałam popatrzył na broń jakby trochę z podziwem.
- Co? Myślałeś, ze trzymam go dla ozdoby?
Wilk uśmiechnął się. Zając schował się w pobliskiej norze. Wilki jak banda łajdaków rzuciły się na mnie. Broniłam się zażarcie, od razu wprawiłam w ruch mój łuk. Strzelałam do wilków które był zbyt natarczywe. Jednak po dłuższej chwili- a może tylko mi wydawało się, że była to dłuższa chwila...- strzały skończyły się. Banda basiorów była rozwścieczona. Zaczęłam mocno obrywać. Czułam jak szarpią mnie za bok, łapy, głowę, kark. Nagle poczułam gwałtowne szarpnięcie, mój prawy bok oblała gorąca krew. Nie miałam już siły, bo zaraz krew oblała również mój kark, łapy po prostu nią ociekały- upadłam. Wilki odsunęły się- widziałam je jak za mgłą. Moja moc osłabła- łuk spadł na ziemię i zginął gdzieś w śniegu.
- Jak dożyjesz to pozdrów swojego kochasia i powiedz, że go niedługo odwiedzimy.- zaśmiał się jakiś glos. Zemdlałam.
Obudziłam się po jakimś czasie. Lolek siedział przy mnie skulony. Popatrzyłam w niebo- zbliżała się śnieżyca. Do domu Kazana wcale nie było daleko, ale droga tam wydawała mi się nieskończenie długa.
Brnęłam przez zaspy- zajączek kicał za mną. Wiedziałam, że mam jakąś poważną ranę na głowie, bo oczy co rusz zalewały mi się krwią.
Co kawałek przeszłam to zaraz upadałam, jednak chłodny śnieg dodawał mi sił.
- Nie mogę na to patrzeć!- krzyknął Lolek, otarł się o moją łapę, brudząc sobie krwią futerko i uciekł. Nie wiem gdzie, ale brnęłam dalej.
Kiedy już chyba setny raz upadłam zobaczyłam Lolka. Myślałam, że śnię, że to urojenie. Spojrzałam wyżej- zobaczyłam Kazana. Naprawdę myślałam, że już po mnie. Ten śnieg, Kazan, zając.
- Kazali cię pozdrowić.- powiedziałam patrząc na Kazana. Potem ból ustał, obraz basiora i Lolka rozmył się, a później zniknął w otchłani czerni.
(Kazan?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz