Po wielu dniach wędrówki, podążaniem za śladami mojego przyjaciela
Dorriena, w końcu tu dotarłam. No właśnie - tu, czyli gdzie? Otóż
dotarłam do obcej watahy. Wilki patrzyły na mnie z ciekawością, a inne z
pogardą. Lecz tych drugich nie było wiele. Nie znałam imion. Szłam
brzegiem terytorium, uważając, aby nie wejść czasem w miejsce gdzie nie
powinnam być. Uświadomiłam sobie coś. Jak miałam znaleźć Dorriego, gdy
trzymałam się na uboczu? Odważyłam się i spytałam pierwszego lepszego
wilka:
- Czy nie doszedł tu ostatnimi czasy jakiś basior? - Wilk popatrzył na mnie:
- Chodzi ci o kogoś konkretnego? - spytał ironicznie samiec.
- Czarno-szary, ma serce na boku, trzyma się samotnie.- odpowiedziałam pewnie.
- O tego ci chodzi! Tak, doszedł niedawno. Jest przy jeziorze, pokażę ci gdzie...
- Nie dzięki, wyczuwam to jezioro - powiedziałam i odeszłam. No tak,
ten basior nie wiedział, że jestem z żywiołu wody... Uśmiechnęłam się na
myśl, że wkrótce spotkam dawnego przyjaciela. Usłyszałam wołanie:
- Wilczyco! - krzyczał ten sam basior, z którym przed chwilą rozmawiała.-
- Pasujesz do nas - kontynuował - Czy miałabyś ochotę wstąpić do naszej watahy?
- Z chęcią - po czym dodałam - Jeśli nie masz nic przeciwko, muszę teraz już iść - odpowiedziałam.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy! - po tym zdaniu obrócił się i odszedł.
Gdy wokół Dorriena panuje cisza, oraz otacza go natura, jego serce, na
prawym boku, świeci się słabym blaskiem księżyca. Dzięki temu, dojrzałam
go z już z daleka.
Siedział i pisał wiersze. Można było się tego po nim spodziewać. Podeszłam bliżej.
Dorrien?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz